O co tyczył się proces - przypomnijmy za piątkową "Rzeczpospolitą". Ano o to, że podczas wiecu w Lublinie (9 czerwca br.) Jarosław Kaczyński powiedział: "chodzi o to, by podstawą była publiczna służba zdrowia, to jest ta zasadnicza różnica, kartka wyborcza wrzucona 20 [czerwca - przyp. red.] jest albo za tym, albo za tamtym. Sprawa służby zdrowia, prywatna, sprywatyzowana - tak jak to chce mój główny polityczny konkurent - czy też publiczna; dla niektórych, zależna od portfela, czy dla wszystkich".
Dodajmy od razu: wczorajsze prawomocne orzeczenie nakazuje Kaczyńskiemu opublikowanie w telewizji oświadczenia, że na owym wiecu rozpowszechnił nieprawdziwą informację, że Bronisław Komorowski "chce, by służba zdrowia była prywatna, sprywatyzowana".
- To już koniec sądowej batalii o poglądy Bronisława Komorowskiego i Platformy Obywatelskiej na temat prywatyzacji służby zdrowia - pisze "Dziennik.pl", ale już w papierowym "Dzienniku Gazecie Prawnej" trudno znaleźć wzmianki na ten temat.
Łukasz Warzecha dworuje sobie z tego wyborczego procesu w "Fakcie" ("Sądowy Monty Pyton") jeszcze zanim zapadł ostatni werdykt: - "Wobec spiętrzenia absurdów, sam wyrok niewiele mnie interesuje. W tym skeczu jest kilka gagów. Pierwszy polega na tym, że podobno liberalna partia i jej podobno konserwatywno-liberalny kandydat sięgają aż po proces, żeby dowieść, że broń Boże prywatyzować nie chcą"...
Na uzasadnienie odrzucenia zarzutu prawników Kaczyńskiego, że wypowiedź prezesa PiS była opinią, i jako opinia nie podlega weryfikacji pod względem prawdziwości, w konsekwencji nie podlegają kontroli w ramach wyborczego procesu, "Gazeta Wyborcza" przytacza trzy słowa sędzi: "był całkowicie nieuzasadniony".