Kto ukrywa prawdę o śmierci Jarosława Ziętary

Czy miały z nią związek służby specjalne? Opinia publiczna naciska, by wyjaśnić zaginięcie dziennikarza, prokuratura odmawia

Aktualizacja: 21.04.2011 11:26 Publikacja: 21.04.2011 01:58

Jarosław Ziętara, dziennikarz śledczy z Poznania, zaginął 1 września 1992 r. w drodze do pracy. Jego

Jarosław Ziętara, dziennikarz śledczy z Poznania, zaginął 1 września 1992 r. w drodze do pracy. Jego zwłok nie odnaleziono. fot. z archiwum rodzinnego J. Ziętary

Foto: __Archiwum__

Był 1 września 1992 r. Około godz. 8.40 Jarosław Ziętara wyszedł z mieszkania przy ulicy Kolejowej w Poznaniu. Droga do redakcji „Gazety Poznańskiej", gdzie pracował, zwykle zajmowała mu kwadrans.

– Jarek miał 24 lata, ale na koncie już spory dorobek. Był zdolny, bardzo zdolny – wspomina Piotr Talaga, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego" i kolega Ziętary ze studiów.

Ziętara to jeden z prekursorów polskiego dziennikarstwa śledczego. Pisał m.in. o przekrętach w bazach państwowych przedsiębiorstw transportowych. Tekst ten przyniósł mu rozgłos wykraczający poza Poznań – przedrukowała go „Rz".

1 września Jarek w redakcji się nie zjawił.

– Nazajutrz przyszła do nas jego dziewczyna. Mówiła, że nie wrócił na noc do domu. Wtedy naprawdę zaczęliśmy się niepokoić – wspomina Talaga.

Potem były dwa prokuratorskie śledztwa, tajny raport Komendy Głównej Policji z 2009 r. piętnujący błędy w dochodzeniach, mnożące się spekulacje, anonimy, tropy. I nic. Żadnego efektu. W 2000 r., choć ciała dziennikarza nie znaleziono, został oficjalnie uznany za zmarłego.

Prokuratura znów odmawia

Komitet Społeczny „Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary" zrzeszający m.in. dziennikarzy pod koniec marca wystąpił do Prokuratury Generalnej o podjęcie na nowo śledztwa.

Ta 11 kwietnia odmówiła. „Uprzejmie informuję, że aktualne pozostaje stanowisko o braku podstaw do przekazania przez Prokuratora Generalnego prawomocnie umorzonego śledztwa jednostce prokuratury spoza apelacji poznańskiej" – napisał Bogusław Michalski, dyrektor Departamentu Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Generalnej.

– To stanowisko pozostaje w mocy. Ale w dalszym ciągu analizujemy akta sprawy. Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła – mówi „Rz" Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej.

Decyzją Prokuratury Generalnej zaskoczony jest prof. Piotr Kruszyński, karnista z UW. – Prokuratura powinna podjąć śledztwo. Jeżeli w tej bulwersującej sprawie wykazuje inercję, to trzeba bić na alarm – uważa.

Od 1999 r., kiedy poznańska Prokuratura Okręgowa prawomocnie umorzyła śledztwo w sprawie porwania Jarosława Ziętary, pojawiły się nowe dowody i informacje.

Dziś wiadomo np., że Urząd Ochrony Państwa w 1994 r. zataił przed prokuraturą posiadanie materiałów dotyczących dziennikarza. Wczoraj w tej sprawie wystąpił do Donalda Tuska poseł niezrzeszony Ludwik Dorn.

– Zwracam się do pana premiera z wnioskiem, by ustalił, kto w 1994 r. doprowadził do przekazania prokuraturze nieprawdziwej informacji – mówi „Rz" były marszałek Sejmu. Dorn chce, by Tusk doprowadził do przekazania prokuraturze dokumentów byłego UOP, znajdujących się w archiwach Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w których pojawia się nazwisko Ziętary.

Wyjaśnieniem ewentualnych związków UOP z zaginięciem poznańskiego dziennikarza zajmie się też Sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych.

– Prawdopodobnie na początku maja zapoznamy się z materiałami dotyczącymi Jarosława Ziętary, jakie są w dyspozycji służb specjalnych – zapowiada Włodzimierz Karpiński (PO), szef speckomisji.

A wszystko za sprawą uporu dziennikarzy – przyjaciół Ziętary. Założyli komitet „Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary". Od lat też prowadzą własne śledztwo. Ze szczątków informacji próbują zrekonstruować wydarzenia feralnego dnia.

– Po prostu nie mieściło mi się w głowie, że znika dziennikarz, opinia społeczna domaga się wyjaśnień i nic się nie dzieje – mówi Krzysztof M. Kaźmierczak, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego".

UOP po raz pierwszy

Jesteśmy znów we wrześniu 1992 r. Policja wszczyna poszukiwania Ziętary. Ale choć koledzy z redakcji i rodzina wskazują, że zaginięcie reportera może mieć związek z prowadzonymi przez niego śledztwami dziennikarskimi, funkcjonariusze ten wątek lekceważą.

Sprawa staje się jednak coraz głośniejsza. Ojciec dziennikarza, nieżyjący już Edmund Ziętara, interweniuje u rzecznika praw obywatelskich. Wreszcie – niemal równo rok po zniknięciu reportera – rusza prokuratorskie śledztwo. Prowadzi je Jacek Tylewicz z Prokuratury Rejonowej Poznań-Grunwald.

– Już wówczas przypuszczałem, że Ziętara mógł zginąć, bo zdobył wiedzę, która komuś zagrażała. Zabójstwo było jedną z badanych przez nas wersji. Problem w tym, że nie mieliśmy ciała – wspomina Tylewicz.

W trakcie śledztwa pojawiła się nieoficjalna informacja, że Ziętarę zamordował UOP. Dziennikarz miał zostać utopiony w Warcie w pobliżu poznańskiej katedry. Zwłok jednak nie znaleziono, a pytania prokuratury do UOP pozostały bez odpowiedzi.

Wkrótce Tylewiczowi odebrano sprawę, śledztwo przejął prokurator Mirosław Sławeta. Już po trzymiesięcznym dochodzeniu zapowiedział, że postępowanie zostanie umorzone. Po proteście 300 dziennikarzy i przyjaciół Ziętary wycofał się z tej decyzji.

W 1994 r. na polecenie ówczesnego szefa MSWiA powołano specjalną policyjną grupę operacyjną. Miała prowadzić własne, niezależne od prokuratury, postępowanie. Tak się jednak nie stało. Rola funkcjonariuszy została ograniczona do wykonywania poleceń Sławety.

– Musieli badać absolutnie niemerytoryczne hipotezy. Na przykład, że Ziętara uciekł do Londynu albo że związał się z grupą przestępczą – mówi informator „Rz", były funkcjonariusz poznańskiej policji. – Wszystkie okazały się błędne.

Po kilku miesiącach policyjną grupę rozwiązano, a 24 marca 1995 r. Mirosław Sławeta umorzył dochodzenie.

– To było śledztwo w sprawie, w której nie było żadnego punktu zaczepienia. W związku z niestwierdzeniem zaistnienia przestępstwa wydałem decyzję o umorzeniu postępowania – wyjaśnia „Rz" Sławeta. – Zażalenie i skargi w sprawie tej decyzji zostały uznane za bezzasadne.

Sławeta przekonuje, że w tej sprawie nie powinno być wówczas prowadzonego prokuratorskiego śledztwa, a jedynie czynności operacyjno-poszukiwawcze. Jak w standardowych sprawach zaginięć. – Bardzo wiele osób zaginęło w latach 90. Nie widzę powodów, by sprawę zaginięcia Ziętary tylko dlatego, że był to dziennikarz, traktować w sposób szczególny – uważa.

UOP po raz drugi

UOP w sprawie Ziętary pojawił się jednak po raz kolejny. Jak kilka lat temu ujawnił „Głos Wielkopolski", we wrześniu 1994 r. Jerzy Zimowski, ówczesny wiceszef MSW, napisał do Stefana Śnieżki, wówczas zastępcy prokuratora generalnego, że Jarosław Ziętara nie pozostawał w zainteresowaniu UOP i nie figuruje w ewidencji ani materiałach archiwalnych urzędu. Czy służba specjalna chciała się zabezpieczyć przed ewentualną dociekliwością śledczych?

– Od pewnego czasu wszystkie niewyjaśnione sprawy zrzucane są nie na Żydów i UFO, ale na służby specjalne. Nie sądzę, by UOP miał coś wspólnego z zaginięciem Ziętary – twierdzi poseł PO Konstanty Miodowicz, w latach 90. szef kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa.

Ale jak ujawnił „Głos Wielkopolski", Ziętara przed swoim zniknięciem był nakłaniany do współpracy z UOP. Służby zainteresowały się nim jeszcze w 1991 r., kiedy jako początkujący dziennikarz opublikował w tygodniku „Wprost" materiał o karierach byłych opozycjonistów, m.in. Piotra Niemczyka i Konstantego Miodowicza w służbach specjalnych. Ziętara dostał wtedy list z UOP w Warszawie. Pismo zniknęło po zaginięciu dziennikarza, została tylko koperta.

Ojciec Ziętary podczas jednego z przesłuchań zeznał, że do ich domu dzwoniono z UOP na początku 1992 r. Miano wówczas proponować synowi pracę. Jak informował „Głos Wielkopolski", w 1995 r. Andrzej L., były funkcjonariusz UOP (obecnie centrali ABW), kolega Ziętary, zeznał, że dziennikarz był na rozmowie w sprawie pracy w bydgoskiej delegaturze Urzędu Ochrony Państwa, ale propozycji nie przyjął. Zapis w kalendarzu dziennikarza z 10 maja 1992 r: „Odpowiedź dla UOP".

Tylewicz: – Zawsze zastanawiało mnie, skąd Ziętara czerpał informacje. Dziś wiem, że musiał mieć dobre źródło. A policja raczej tak dobrymi informacjami nie dysponowała.

Dlaczego w 1994 r. MSW nie chciało w tej sprawie współpracować ze śledczymi? Ludwik Dorn ma dwie hipotezy. Pierwsza mówi, że UOP nie przekazał posiadanych informacji, bo walczył o zachowanie takiej pozycji, jaką przed 1989 r. miała SB. Druga hipoteza? – Być może jest coś w materiałach dawnego UOP, co rzuca na ludzi tej służby cień w związku z zaginięciem Ziętary. Nie podejrzewam, by to funkcjonariusze urzędu go zamordowali, ale być może ich informatorzy albo przyjaciele informatorów – mówi Dorn.

Przeciek gasi śledztwo

Kilka lat po pierwszym umorzeniu sprawa Ziętary niespodziewanie powróciła. Na początku 1998 r. do prokuratury dotarła informacja, że w zaginięcie dziennikarza mógł być zamieszany Przemysław C., który odsiadywał właśnie karę m.in. za usiłowanie zabójstwa.

Sprawą zajmował się Andrzej Laskowski, jeden z najlepszych śledczych poznańskiej Prokuratury Okręgowej. Pojawili się świadkowie incognito, którzy mieli obciążać C. jako zabójcę dziennikarza. Wskazali też miejsce ukrycia jego zwłok.

– Prokurator Laskowski wierzył, że wreszcie uda się sprawę wyjaśnić. Mówił wówczas publicznie, że Ziętara został zamordowany i było to zabójstwo na zlecenie – wspomina Kaźmierczak.

Niespodziewanie nad śledztwem zaczęły się zbierać czarne chmury. W styczniu 1999 r. oddziałowy z więzienia, w którym siedział C., zeznał, że przestępca jeszcze przed wszczęciem postępowania wiedział, iż prokuratura chce sprawdzić jego związki z zabójstwem. C. nie chciał rozmawiać z prokuratorem, zwłok Ziętary nie znaleziono. Śledztwo ponownie umorzono.

C. wyszedł przedterminowo cztery lata temu. Zginął w wypadku drogowym.

– To, że w tej sprawie był przeciek, nie ulega wątpliwości. Pytanie tylko, od kogo wyszedł?– mówi Piotr Talaga.

Laskowski o sprawie rozmawiać nie chce. – Choć śledztwo zostało umorzone, w okręgu prowadzone są analizy w tej sprawie. Nie chciałbym się wypowiadać, żeby sprawie nie zaszkodzić – mówi „Rz". Nasze źródło w prokuraturze twierdzi, że Laskowskiemu zabroniono udzielać mediom informacji.

W kwietniu sprawę przecieku zaczęła badać Prokuratura Okręgowa w Opolu. – Na razie wystąpiliśmy o dokumenty ze śledztwa – informuje Lidia Sieradzka, jej rzecznik.

Czy po 19 latach wyjaśnienie sprawy Ziętary jest jeszcze możliwe? – Będzie to trudne, ale wierzę, że tak – mówi Maciej Łuczak, pełnomocnik brata dziennikarza. – Państwo powinno dać jednak jasny sygnał, że jest tym żywotnie zainteresowane.

Dziś nie ma już wątpliwości, że Jarosław Ziętara zginął w związku z wykonywanym zawodem dziennikarza. Jak powiedział w 1993 r. w rozmowie z „Gazetą Poznańską" nieżyjący już abp Jerzy Stroba, jeśli ktoś go zabił, „to nie za to, co napisał, ale za to, co dopiero mógł napisać".

To jedyny tego typu przypadek w historii Polski po 1989 r.

Autorzy tekstu dziękują Komitetowi Społecznemu „Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary" (jarek.sledczy.pl) za pomoc w dotarciu do materiałów

Był 1 września 1992 r. Około godz. 8.40 Jarosław Ziętara wyszedł z mieszkania przy ulicy Kolejowej w Poznaniu. Droga do redakcji „Gazety Poznańskiej", gdzie pracował, zwykle zajmowała mu kwadrans.

– Jarek miał 24 lata, ale na koncie już spory dorobek. Był zdolny, bardzo zdolny – wspomina Piotr Talaga, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego" i kolega Ziętary ze studiów.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Materiał Promocyjny
Szukasz studiów z przyszłością? Ten kierunek nie traci na znaczeniu
Kraj
Ruszyło śledztwo w sprawie Centrum Niemieckiego
Materiał Partnera
Dzień Zwycięstwa według Rosji
Kraj
Najważniejsze europejskie think tanki przyjadą do Polski
Kraj
W ukraińskich Puźnikach odnaleziono szczątki polskich ofiar UPA