– To są bogate firmy, mają wpływy i jeśli zainterweniują, wszystkim nam się dostanie. Tym, co są wysoko, i tym na dole też – takie nieoficjalne tłumaczenia mieli usłyszeć od swoich szefów celnicy z Przemyśla. Ci, którzy nie chcieli się zgodzić na uznawanie spirytusu, jaki wjeżdżał z Ukrainy, za koncentrat płynu do spryskiwania szyb.
Jednym z nich był Władysław Ż., który kierował Oddziałem Celnym Medyka-Żurawica. „Rz" dotarła do pisma z 28 grudnia 2007 r., jakie skierował do Mariana Banasia, ówczesnego podsekretarza stanu w Ministerstwie Finansów, odpowiedzialnego za Służbę Celną.
Alarmował, że na przejściu kolejowym w Medyce „następuje swoista metamorfoza zmiany asortymentu przywiezionego towaru", a budżet państwa traci – na cysternie około 4 mln zł.
Jak odbywała się ta „swoista metamorfoza"? Próbki płynu trafiały do badań, po których wydawano ekspertyzy – jak zaznacza celnik – „wskazujące niejednoznacznie" na koncentrat płynu do samochodowych spryskiwaczy. Ż. informował, że badania wykonywało głównie laboratorium Izby Celnej w Przemyślu. Próbki poddawano analizie, chociaż we wszystkich ukraińskich dokumentach – jak pisał kierownik – był określony jako alkohol etylowy skażony.
Importer jednak zgłaszał towar jako koncentrat płynu, za podkładkę dołączając opinię laboratorium. I wystarczyło, żeby celnik zamiast kodu alkoholu etylowego wpisał kod koncentratu płynu do spryskiwaczy (CN 3820).