"Bohaterstwo i cierpienie nie zwalnia nas jednak ze stawiania pytań o sens takiej walki - tak jak stawiamy je wobec Powstania Warszawskiego" - pisze o dniu żołnierzy wyklętych Adam Leszczyński w „Gazecie Wyborczej".
I wylicza, że wyklęci "zbyt często pociągali za spust", bywali bezwzględni, zabili w dwóch wsiach kilkuset cywilów. Ale nie dajmy się oszukać. Nie chodzi tu o stawianie pytań, ale raczej o spór środowiskowo-polityczny. Tekst Leszczyńskiego to odpowiedź na w dużej mierze dość niewybredne - przyznajmy - ataki na Seweryna Blumsztajna, który kilka dni temu z obrzydzeniem pisał o nowym święcie.
O co chodzi w krytyce Blumsztajna według Leszczyńskiego? "O wbicie Polakom do głowy, że tylko opór z bronią w ręku przeciw komunizmowi był uprawniony. Tym sposobem droga politycznego, pokojowego oporu i negocjacji, które - przez KOR i "Solidarność" w 1989 r. doprowadziły PRL do upadku, stałyby się moralnie nieczysta i bliska paktowania z wrogiem". Leszczyński ma rację, gdy twierdzi, że prócz oporu z bronią w ręku trzeba pamiętać o drodze kompromisu. Dlatego też co roku wspominamy 4 czerwca, gdy ten kompromis przyniósł niespodziewany dla wszystkich efekt. Kłopot jest jednak inny.
Tuż po wojnie możliwości dla tych, którzy chcieli działać dla Polski były dwie - albo budowanie komunizmu ramię w ramię z NKWD i Armią Czerwoną, albo opór. Na dialog wtedy jakoś nie było co liczyć. Być może ówcześni szefowie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego czy dowódcy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie byli ludźmi honoru takimi, jak gen. Czesław Kiszaczk. Być może byłe inne powody tej niechęci do dialogu i porozumienia.
Kłopot w tym, że mówiąc - nie przesadzajmy ze wspominaniem tych, którzy walczyli - Leszczyński chcąc niechcąc stawia się w roli obrońcy tych, którzy sowieckimi kolbami instalowali w Polsce totalitaryzm. Oni nie mieli racji, nawet jeśli zmienili później zdanie i dziś znajdują się w awangardzie walki o demokrację i prawa człowieka. Walcząc z prawicą, która chce niby coś wbijać Polakom do głowy, gazeta chętnie wbiłby im do głowy coś innego.