Takiej sprawy jeszcze w stołecznym sądzie nie było. Proces dotyczy aż czterech morderstw dokonanych przez jedną osobę. Ciał ofiar nie odnaleziono.
Na ławie oskarżonych zasiada dwóch mężczyzn: niespełna 32-letni Mariusz B., wysoki blondyn w okularach z warszawskiej Woli. Ma wykształcenie średnie, jest ojcem jednego dziecka, kiedyś pracował w firnie produkującej kserokopiarki. Od ponad pół roku siedzi w areszcie.
To on zdaniem prokuratury odpowiada za zabicie męża swojej kochanki – 40-letniego Zbigniewa D. – i ich 18-letniej córki Oli. Poza tym zdaniem śledczych zamordował także 56-letniego biznesmena Henryka S., który był partnerem na parkiecie konkubiny Mariusza B. oraz księdza Piotra S. z parafii na Sadybie.
Drugim oskarżonym jest Krzysztof Rz.,wysoki, przystojny brunet, krewny Mariusza B. Też od ponad pół roku siedzi w areszcie. Wcześniej nie pracował. Od kilku lat mieszkał u Mariusza B.
Ofiary zaginęły między kwietniem 2006 a grudniem 2008 r. Ich ciał do tej pory nie odnaleziono. Śledczy od początku podejrzewali, że za zaginięciem tej czwórki stoi Mariusz B., jednak dość długo brakowało im dowodów na popełnienie przez niego zbrodni.