Ziemkiewicz wyjaśnia, dlaczego feministki ponoszą klęskę

Polska jest krajem matriarchalnym. Tyle że w sposób zupełnie niezrozumiały dla osób ukształtowanych przez kulturowy import

Publikacja: 26.05.2012 01:01

Ziemkiewicz wyjaśnia, dlaczego feministki ponoszą klęskę

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus

Polska to nie jest kraj dla feministek, i one same zdają się to rozumieć. W feministycznych publikacjach od dłuższego czasu przebija ton rozczarowania i rozgoryczenia, podszytego bardzo charakterystyczną dla lewicy w Polsce złością na „ten kraj" oraz jego ciemnych, niewdzięcznych tubylców, stawiających zajadły opór wysiłkom mającym na celu ich ucywilizowanie. Poprzednia fala modernizatorów do „wybijania Polakom z głów" zacofania chciała używać „kolb sowieckich karabinów". Nowa lewica, której znaczącą składową stanowi feminizm, wierzyła, iż z większym powodzeniem rolę tych karabinów spełnią zachodnie media.

Ale i one okazały się mniej skuteczne, niż oczekiwano. Tak samo jak swego czasu polski chłop i robotnik rozczarowywali marksistów, okazując daleko idący dystans wobec przyniesionego im „wyzwolenia", tak dziś i polskie „siostry" okazały żenująco niewiele entuzjazmu wobec kolejnej rewolucji, niesionej z bardziej przecież atrakcyjnego cywilizacyjnie kierunku.

Złość wynika zazwyczaj z niezrozumienia. Bo rzeczywiście feministki nie rozumieją, dlaczego wciąż są odrzucane, mimo iż przecież reprezentują idącą z Zachodu nowoczesność. Dlaczego nawet w sferach kobiet sukcesu słowo „feministka" stało się synonimem „wariatki", a największą, właściwie jedyną masową organizacją kobiecą w Polsce jest Rodzina Radia Maryja. Właściwie ? była nią do niedawna, bo w ostatnich latach wyrosła jeszcze druga, kluby „Gazety Polskiej".

Zamiast, jak wskazuje ideologia, z „męskim szowinizmem", muszą polskie feministki walczyć przede wszystkim ze „zdrajczyniami" w rodzaju minister Radziszewskiej czy organizatorki akcji antyparytetowej. Nawet bolesny dla wielu z nich ideowy kompromis, jakim było otwarcie tzw. Kongresu Kobiet na środowiska umiarkowane, niewiele dał.

Wspomniany Kongres Kobiet był zresztą dobrym przykładem wyobcowania ruchu „genderowego" ze społeczeństwa. Najniefortunniej dla siebie urządziły organizatorki wśród jego uczestniczek „prawybory", w których okazało się, że prawie 46 proc. z nich głosować zamierza na PO, 24 proc. na Ruch Palikota, a 17 proc. na SLD. PiS razem z PJN nie uzyskały nawet 5 procent głosów gremium, które ogłosiło się reprezentacją interesów wszystkich Polek.

Rozminięcie priorytetów

Przymierzenie tych wyników do rzeczywistych preferencji Polaków pokazuje wyraźnie dwie rzeczy. Po pierwsze, że feministki nie są w stanie przebić się ze swoim przekazem na drugą stronę kulturowego podziału, do Polek niepoczuwających się do związku z obozem władzy, i że skazane są na działanie jedynie wewnątrz tego obozu. I po drugie ? że nawet w jego obrębie nie potrafią stworzyć znaczącego lobby, nawet w którymś ze „stronnictw sojuszniczych". Taktyka ? zapożyczona zresztą, jak wiele innych rzeczy, od dawnych komunistów ? dyskretnej obecności w rozmaitych przedsięwzięciach eksponujących nie ideologię, ale walkę o interesy kobiet, i stopniowego wykorzystywania ich do krzewienia swej ideologii, jak na razie niewiele dała. Bo partie, w których feministki szukają swego miejsca, w chwili, gdy zaczynają poważnie myśleć o władzy, nie chcą się kojarzyć wyborcom z gettem uniwersyteckich „genderów" i wojujących lesbijek.

Komentatorzy polityczni pytani o przyczynę niepowodzeń „kobiecej rewolucji" wskazują na fakt, że ich priorytety, dyktowane ideologią, pozostają daleko od problemów przeciętnej Polki. Aborcja i parytety na listach wyborczych nie są naprawdę sprawami, które przeciętną kobietę najbardziej u nas interesują. Większość z nich wcale nie chce robić politycznej kariery, a myśląc o politykach, dzielą ich podług dominującego w Polsce kulturowego podziału, wyznaczonego opozycją „tradycja, wiara, ojczyzna ? nowoczesność, Europa, konsumpcja", a nie płcią. Te zaś, które wysoko cenią sobie zawodowy sukces, drogi do niego nie upatrują wcale w feministycznych postulatach.

Przeciwko polskim feministkom działa fakt, iż polskie kobiety są w znacznie lepszej sytuacji niż mieszkanki krajów, z których się do nas feminizm importuje. Mamy bodaj największy w Europie odsetek kobiet prowadzących mały i średni biznes, a i statystyki udziału kobiet w kadrze menedżerskiej, naukowej czy na kierowniczych stanowiskach w administracji są u nas znacznie dla nich korzystniejsze niż w większości państw Unii ? tych zwłaszcza, gdzie promowana przez lewicowe organizacje kobiece akcja afirmatywna prowadzona jest najdłużej i najintensywniej.

Owszem, Polki czują się dyskryminowane, ale ? jak wynika z badań ? przede wszystkim jako matki. Poza problemami materialnymi, bo to kobiety prowadzą u nas przeważnie domowe budżety, najboleśniejszą sprawą jest dla nich, jak wynika z badań, trudność w pogodzeniu macierzyństwa i życia rodzinnego z pracą, szczególnie stosunek pracodawców do matek i do młodych mężatek traktowanych jakby ich jedynym zamiarem było wyłudzenie etatu przed pójściem na urlop macierzyński. A tu akurat feministyczna ideologia, która w ogóle odrzuca macierzyństwo, a w każdym razie traktuje je jak kulę u nogi w kobiecej samorealizacji, niewiele ma do zaoferowania.

Przyczyna, dla której feministki skazane są w Polsce na pozostawanie na marginesie albo mimikrę „długiego marszu" wedle wskazań Gramsciego, jest jednak głębsza. Wydaje mi się, że jest nią fakt, iż Polska tak naprawdę jest krajem głęboko matriarchalnym. Tyle że na sposób zupełnie inny, dla osób ukształtowanych przez kulturowy import całkowicie niezrozumiały.

Kobieta lepszego stanu

Proszę zwrócić uwagę na pewien szczególny topos polskiej kultury, zarówno wysokiej, jak i popularnej. Obecny w dziełach tak różnych jak, powiedzmy, „Noce i dnie" Marii Dąbrowskiej z jednej, a niezwykle popularny serial „Dom" z drugiej strony. Topos szczególnie silny w literaturze peerelowskiej ? tu niech przykładem posłuży nam powieść Juliana Kawalca „Tańczący Jastrząb". W różnych wariantach opowiada polska kultura historię mężczyzny ze społecznych nizin ożenionego z kobietą z domu lepszego niż jego własny.

To zrozumiała sytuacja w kraju, w którym niemal każde kolejne pokolenie poddawane było potężnemu upustowi krwi wskutek powstań, wojen i eksterminacji. Siłą rzeczy ginęli przede wszystkim mężczyźni, i przede wszystkim mężczyźni ze społecznych elit. Siłą rzeczy opuszczone przez nich miejsca zajmowali ludzie ze sfer niższych, z awansu. Także miejsca przy opuszczonych kobietach.

Od pewnego czasu ? trudno mi te rozważania oderwać od własnej wieloletniej pracy literackiej ? zacząłem ze szczególną uwagą wychwytywać te wątki zarówno w utworach literackich i filmowych, jak i w pamiętnikach. Oczywiście, w jakimś stopniu wynika to z moich własnych rodzinnych historii, do których ? nie dosłownie, naturalnie ? odwoływałem się, konstruując bohaterów „Zgreda". Podobieństwa do nich znajduję we wspomnieniach cudzych ? na przykład w bardzo ciekawym filmie „Żona Oficera" amerykańskiego reżysera Piotra Uzarowicza, o odkrywaniu swego pochodzenia i historii poprzednich pokoleń.

W filmie Uzarowicza, mówiąc najkrócej, mężczyźni giną na Wschodzie; pozostają kobiety, które ratują młode pokolenie przed wynarodowieniem. Żony zaginionych zesłańców. Katyńskie wdowy. I, co właśnie wydaje mi się najciekawsze: córki poległych, które żenią się z ? mówiąc obrazowo ? potomkami pańszczyźnianych, i siłą rzeczy podciągają ich do poziomu spalonego już dworku i ich samych, i wspólne potomstwo.

Sądzę, że tu właśnie tkwi tajemnica tej dziwnej odporności, którą okazują Polacy na wieloletnie próby ich odpolszczenia i wynarodowienia. Tajemnica w dziwny sposób niezauważana przez polską patriotyczną tradycję, która matkom i żonom przyznaje miejsce wyłącznie przy „wyszywaniu na sztandarach haseł Honor i Ojczyzna", jak głosi to sławna pieśń Jana Pietrzaka.

Bardzo czekam na książkę albo może film, który dogłębnie zbadałby tę sprawę. Do jakiego stopnia kobieta ustawiona jest w centrum polskiej kultury nie jako, jak gdzie indziej, zaplecze dla wojownika i jego odpoczynek, ale jako osoba przekazująca dziedzictwo pokoleń, ocalająca je i odradzająca. I do jakiego stopnia odwzorowaniem tej polskiej szczególnej odmienności jest nasz katolicyzm, w którym wszak pierwiastek matczyny przedłożony został ponad pierwiastek ojcowski. W czym, skądinąd, upatrywać należy przyczyny wielu problemów i polskiej religijności, i polskości jako takiej, ale to jeszcze inny temat.

Feminizm był i jest odpowiedzią na obiektywną, cywilizacyjną zmianę ? emancypacja kobiet dokonała się nie dlatego, że ktoś rzucił takie hasło i wywalczył jego realizację, ale dlatego, że kobiety zmuszone zostały do pracy i samodzielności przez postęp techniczny i wojny, do czego trzeba było dorobić jakąś ideologię. W krajach zachodnich, gdzie miejsce kobiety w społeczeństwie i kulturze było zupełnie inne niż w Polsce, dało to w efekcie idee, których próby przeszczepiania do Polski dają efekty groteskowe.

Co mają do roboty bojowniczki wytresowane ideologicznie do walki z patriarchatem w kraju, w którym od pokoleń panuje kulturowy matriarchat? Poza zadymą, manifą i małpowaniem pomysłów z zupełnie innej bajki naprawdę niewiele. Widać to nie tylko w miałkości sprowadzania spraw kobiet do haseł tak wątpliwych jak fasadowe parytety. Widać to także w znacznie ważniejszych kwestiach kulturowych, gdzie nawet w najlepszych literacko realizacjach ? jak na przykład u bardzo przecież utalentowanej Olgii Tokarczuk ? nie udało się artystkom uwolnić od wtórności, od lepiej czy gorzej odrabianego wypracowania na zadany przez innych temat.

Bardzo ciekawe, kiedy w i jakiej formie działanie impulsów analogicznych do tych, które stworzyły feminizm w jego zachodnim wydaniu, objawią swe działanie w Polsce. Jednego jestem pewien ? że skutki tego działania będą tak niepodobne do tego, co głoszą „zawodowe kobiety" w naszej polityce i mediach, jak niepodobne są wspomniane już Rodziny Radia Maryja do towarzystwa z manif.

Tekst z tygodnika Plus Minus

, październik 2011

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus

Polska to nie jest kraj dla feministek, i one same zdają się to rozumieć. W feministycznych publikacjach od dłuższego czasu przebija ton rozczarowania i rozgoryczenia, podszytego bardzo charakterystyczną dla lewicy w Polsce złością na „ten kraj" oraz jego ciemnych, niewdzięcznych tubylców, stawiających zajadły opór wysiłkom mającym na celu ich ucywilizowanie. Poprzednia fala modernizatorów do „wybijania Polakom z głów" zacofania chciała używać „kolb sowieckich karabinów". Nowa lewica, której znaczącą składową stanowi feminizm, wierzyła, iż z większym powodzeniem rolę tych karabinów spełnią zachodnie media.

Pozostało 93% artykułu
Kraj
CBA w siedzibach Polsatu i TVP. Sprawa dotyczy podpisanych umów
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Kraj
Dobry Wzór 2024: znamy laureatów konkursu
Kraj
W Warszawie o sztucznej inteligencji i jej zastosowaniach w chmurze
Kraj
Szef KRRiT komentuje sprawę prezenterów AI w Off Radiu Kraków. "Likwidator kłamie"
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Kraj
Local SoMe’24 – ogłaszamy program i zapraszamy do rejestracji!
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni