W ostatnich latach zresztą z wielkim udziałem piłkarzy o korzeniach polskich, tureckich czy bałkańskich. Przykład niemiecki mógłby zresztą kogoś niezorientowanego skłonić do postawienia tezy, że narodowość straciła znaczenie nie tylko w piłce klubowej poza wspomnianym Athletic Bilbao, inne kluby z europejskiej czołówki są konglomeratem graczy ze wszystkich stron świata, ale także w reprezentacji kraju. Nic z tych rzeczy.
Mogą sobie postępowcy wszelkiej maści marzyć o rozmyciu się tożsamości narodowych i wyparciu ich przez zuniwersalizowaną europejskość, ale to mrzonki, których niedorzeczność piłka nożna obnaża w bardzo prosty, wręcz przyziemny sposób.
Każdy, kto śledzi rozgrywki reprezentacyjne, ten doskonale wie, że Włosi trzymają kciuki za Włochów, że Niemcy pragną zwycięstwa zespołu niemieckiego i że równie zagorzale „swoim" kibicują Serbowie, Holendrzy, Anglicy itd. To dlatego mistrzostwa Europy i świata są niezmiennie najważniejszym wydarzeniem piłkarskim.
Jest w tym wiele z instynktu stadnego, z mody, z naśladownictwa innych. Jednak bez silnego bodźca w postaci potrzeby odczuwania więzi wspólnotowej, zwłaszcza tej szczególnie mocno doświadczanej patriotycznej, sam duch rywalizacji nie wystarczyłby, aby przeżywać rozgrywki międzypaństwowe z intensywnością, której przejawy dostrzeżemy przez całe czerwcowe zawody.
Nic zatem dziwnego, że polscy kibice powszechnie oburzyli się na PZPN, gdy spróbował wprowadzić nowy model koszulek reprezentacji bez tradycyjnego orzełka. Nie wszyscy protestujący przeciwko tej uzurpacji wywieszają flagi w święta narodowe i głęboko przeżywają patriotyczne rocznice, ale najwyraźniej dla wielu z nich polskość i jej symbole są istotne.
Przejawia się to również w irytacji, jaką wzbudza lekceważenie podstawowej zasady reprezentacyjnej piłki, że aby grać w kadrze, trzeba być Polakiem i traktować grę dla Polski jako coś istotnego, a nie koniunkturalny wybór na określonym etapie kariery.
Kibiców nie zżera bynajmniej niechęć do obcych, wszak akceptowali pojedyncze przypadki powoływania do reprezentacji naturalizowanych cudzoziemców i piłkarzy o polskich korzeniach, ale bez polskiej tożsamości. Gdy jednak miały stać się regułą, uznali, że przekroczona została rozsądna granica. Mimo wszystkich podanych powyżej przykładów dużego znaczenia piłki nożnej, daleko wykraczającego poza ramy zwykłej sportowej rywalizacji, nie należy przesadzać z nadawaniem jej statusu kluczowego nośnika tożsamości ideowej, lokalnej czy narodowej. Wielu kibiców pragnie po prostu jedynie oglądać dobre widowiska, a tych na szczęście teraz nie brakuje.
Duch catenaccio co prawda niekiedy wciąż jeszcze przenika do taktyki, ale nie przypadkiem wzór we współczesnej piłce stanowi FC Barcelona, aspirująca, jeśli nie ze względu na wyniki, to na styl gry do miana klubowej drużyny wszech czasów, zaś kilka innych zespołów bynajmniej pola w dziedzinie piękna gry ustąpić jej nie chce.
Zresztą, akurat w piłce nożnej przekonanie pesymistów, że „najlepsze już za nami", nijak się ma do rzeczywistości. Dość obejrzeć mecze z lat 70., owej złotej epoki polskiej piłki. Tempo jak na obecne czasy ślamazarne, agresywność w grze wielce rozczarowująca, podania do bramkarza, po których ten mógł bezkarnie złapać piłkę w ręce iście koszmarne.
Celebryci i megalomani
Przy całym szacunku dla dawnych wirtuozów futbolu, mecze wyglądają teraz bardziej efektownie. Przekłada się to na rosnące zainteresowanie i kolejne rekordy telewizyjnej widowni czy średniej publiki na stadionach.
Są zarazem istotne powody, aby współczesnej piłki nie lubić, a przynajmniej mieć do niej ambiwalentny stosunek. W ostatnich latach trawiło ją kilka głośnych afer korupcyjnych. Jak wiele innych dziedzin życia w Europie choruje ona na brak umiaru i megalomanię. Tę ostatnią dobrze ilustruje sposób funkcjonowania i wielkie mniemanie o sobie prominentnych działaczy UEFA.
Gwiazdy futbolu stały się nieznośnie celebryckie. Kwoty transferowe i zarobki piłkarzy zostały wywindowane na niebotyczny poziom. Coraz bardziej wypacza to sportową rywalizację i obraża zdrowy rozsądek. W dodatku w roli finansowych zbawców europejskiej piłki występują szejkowie znad Zatoki Perskiej i rosyjscy oligarchowie.
W obu przypadkach pytanie o źródła i charakter dobroczynnych fortun jest na piłkarskich salonach zadawane niechętnie. W dziedzinie piłki nożnej krótkowzroczność i hipokryzja Europejczyków są nie mniejsze niż w wielu innych dziedzinach życia.
Czy jednak to coś zasadniczo zmienia? Doprawdy, jeśli się jest zagorzałym pasjonatem futbolu – niewiele. Przy wszystkich zastrzeżeniach konkluzja z tych wywodów płynie bowiem jedna: gdyby piłki nożnej nie było, po prostu trzeba byłoby ją wymyślić.
Autor jest doktorem politologii, wiceprezesem Ośrodka Myśli Politycznej. Opublikował m.in. „Czasy grubej przesady" (2010) oraz antologie „Naród. Idee polskie" (2011), „Z dziejów polskiego patriotyzmu" (2007) oraz „Polska, czyli anarchia?" (2009)
Tekst z tygodnika Plus Minus