Patriotyzm futbolowy

Mogą sobie postępowcy marzyć o rozmyciu się tożsamości narodowych i wyparciu ich przez zuniwersalizowaną europejskość, ale to mrzonki, których niedorzeczność piłka nożna obnaża w sposób bardzo prosty

Publikacja: 09.06.2012 11:02

Red

Tekst z tygodnika Plus Minus

Cóż jest tak urze­ka­ją­ce­go w pił­ce noż­nej, że pre­mier du­że­go środ­ko­wo­eu­ro­pej­skie­go pań­stwa przy­zna­je, iż go­tów był „za­bić" sę­dzie­go, gdy ten pod­jął kon­tro­wer­syj­ną de­cy­zję w cza­sie jed­ne­go z me­czów? Ja­ka wiel­ka si­ła mo­bi­li­za­cji mu­si pły­nąć z fa­scy­na­cji tym spor­tem, sko­ro bo­daj je­dy­nym du­żym pro­jek­tem zre­ali­zo­wa­nym przez rząd owe­go pre­mie­ra w cią­gu pię­ciu lat oka­zu­je się pro­gram bu­do­wy bo­isk pił­kar­skich?

Jak waż­na mu­si być to dzie­dzi­na ży­cia, je­że­li ten sam pre­mier, choć ty­le spraw wy­my­ka mu się spod kon­tro­li, a li­sta rze­czy nie­za­ła­twio­nych czy za­nie­dba­nych wy­dłu­ża się z każ­dym mie­sią­cem je­go rzą­dów, za­wsze znaj­du­je czas, aby za­grać mecz ze swy­mi współ­pra­cow­ni­ka­mi?

Pił­kar­skie in­kli­na­cje sze­fa pol­skie­go rzą­du nie są by­naj­mniej wy­jąt­kiem wśród przy­wód­ców państw. Si­lvio Ber­lu­sco­ni za swój wiel­ki ży­cio­wy suk­ces uzna­je za­pew­ne stwo­rze­nie jed­ne­go z naj­sil­niej­szych klu­bów ostat­nich de­kad. W Hisz­pa­nii spra­wą nie tyl­ko po­li­tycz­nie, ale wręcz eg­zy­sten­cjal­nie istot­ną, jest to, czy tam­tej­szy pre­mier ki­bi­cu­je Re­alo­wi Ma­dryt jak obec­ny, czy Bar­ce­lo­nie jak je­go po­przed­nik.

Ale przede wszyst­kim pił­ką noż­ną fa­scy­nu­ją się set­ki mi­lio­nów lu­dzi na ca­łym świe­cie. Zba­ga­te­li­zo­wać te­go nie spo­sób, zwłasz­cza że dzię­ki mi­strzo­stwom Eu­ro­py na pol­skich bo­iskach z ową go­rącz­ką sty­ka­my się jesz­cze bar­dziej na­ma­cal­nie niż zwy­kle.

Fe­no­men pił­ki noż­nej jest sto­sun­ko­wo świe­żej da­ty. An­gli­cy, któ­rzy chlu­bią się, że ich li­ga by­ła pierw­sza, utwo­rzy­li ją wszak do­pie­ro pod ko­niec XIX w. Co praw­da, z pew­nej per­spek­ty­wy wy­da­wać się mo­że, że to pre­hi­sto­ria, gdy w 1888 r. ru­sza­ły roz­gryw­ki The Fo­ot­ball Le­ague, nie za­no­si­ło się jesz­cze na upa­dek mo­nar­chii habs­bur­skiej, zaś że­la­zny kanc­lerz Bi­smarck wciąż trwał u ste­ru rzą­dów. Ba! Gdy­by tyl­ko ze­chcia­ła, za­go­rza­łym ki­bi­cem Der­by Co­un­ty czy Ever­to­nu mo­gła­by się stać wów­czas sa­ma Wik­to­ria Ha­no­wer­ska.

Z dru­giej wszak­że stro­ny, od owych pio­nier­skich cza­sów dzie­li nas rap­tem le­d­wie kil­ka­na­ście ge­ne­ra­cji. W tym cza­sie zdą­ży­ło się po­ja­wić i znik­nąć wie­le in­nych mód i „sty­lów" ży­cia, a fa­scy­na­cja pił­ką noż­ną nie dość, że trwa, to zda­je się jesz­cze ro­snąć.

Na­wet dłu­go nie­czu­li na uro­ki soc­ce­ra Ame­ry­ka­nie, co w za­sa­dzie jak nie­wie­le in­nych zja­wisk mo­gło­by świad­czyć, że na­stą­pi­ło ze­rwa­nie cią­gło­ści ze „sta­rym świa­tem", do­ro­bi­li się wresz­cie po­rząd­nej li­gi pił­kar­skiej. Me­cze na mi­strzo­stwach świa­ta czy Eu­ro­py, naj­lep­sze po­tycz­ki w Li­dze Mi­strzów czy szla­gie­ry li­go­we z An­glii i Hisz­pa­nii ścią­ga­ją przed te­le­wi­zo­ry set­ki mi­lio­nów wi­dzów.

Te na­praw­dę do­bre li­gi kra­jo­we cie­szą się nie­słab­ną­cą wiel­ką po­pu­lar­no­ścią. Bun­de­sli­ga przy­cią­ga na sta­dio­ny śred­nio po­nad 40 tys., Pre­mier Le­ague oko­ło 35 tys., zaś Pri­me­ra Di­vi­sion bli­sko 30 tys. wi­dzów. Na­wet uprze­dze­ni do fut­bo­lu scep­ty­cy mu­szą przy­znać, że to god­ne uzna­nia licz­by.

Pił­ka, czy­li so­cjo­lo­gia

Wier­ność bar­wom klu­bo­wym jest czę­sto prze­ka­zy­wa­ną ro­dzin­nie tra­dy­cją. Moż­na się zży­mać, że by­wa­ją bar­dziej pod­nio­słe oby­cza­je niż ki­bi­co­wa­nie od po­ko­leń jed­ne­mu klu­bo­wi, ale dla wie­lu wspól­not lo­kal­nych ma ono du­że zna­cze­nie. Zbyt kar­ko­łom­ną by­ła­by za­pew­ne te­za, że owa cią­głość świad­czy nie­zbi­cie o kon­ser­wa­tyw­nych in­stynk­tach ki­bi­ców, zwłasz­cza gdy skon­fron­tu­je się ją z ide­olo­gią le­wac­ką wy­zna­wa­ną przez wie­lu fa­nów z za­chod­niej Eu­ro­py (przy­kła­dem choć­by sym­pa­ty­cy Li­vor­no i Stan­dar­du Lie­ge).

Nie­za­leż­nie wszak­że od róż­nych ide­owych ob­licz ru­chu ki­bi­cow­skie­go, dla toż­sa­mo­ści lo­kal­nej za­in­te­re­so­wa­nie pił­ką noż­ną od­gry­wa nie­kie­dy zna­czą­cą i na ogół po­zy­tyw­ną ro­lę. Klu­by an­ga­żu­ją się w ak­cje cha­ry­ta­tyw­ne, w ich szkół­kach tre­nu­ją nie­kie­dy ty­sią­ce dzie­ci. Więk­sze ze­spo­ły by­wa­ją co praw­da fi­nan­so­wym utra­pie­niem dla wła­ści­cie­li (za­dłu­że­nie jest obec­nie nor­mą na­wet w naj­bo­gat­szych li­gach), ale sty­mu­lu­ją lo­kal­ny biz­nes. Me­cze pił­kar­skie sta­no­wią oka­zję do spo­tkań to­wa­rzy­skich i ro­dzin­nych, w nie­któ­rych miej­sco­wo­ściach wręcz wy­ty­cza­ją rytm ży­cia.

Nic za­tem dziw­ne­go, że ak­ces do lo­kal­nej spo­łecz­no­ści i swo­iste utoż­sa­mie­nie się z nią do­ko­nu­je się nie­kie­dy po­przez po­dzie­le­nie naj­więk­szej miej­sco­wej pa­sji, ja­ką by­wa ki­bi­co­wa­nie uko­cha­ne­mu tu­tej­sze­mu klu­bo­wi. Wspól­no­ty ki­bi­cow­skie nie­uchron­nie ewo­lu­ują wraz ze zmia­na­mi kul­tu­ro­wy­mi, spo­łecz­ny­mi i go­spo­dar­czy­mi, za­cho­dzą­cy­mi w oko­li­cy, z któ­rej wy­ra­sta­ją, ale prze­kształ­ca­ją się na ogół po­wo­li, sta­no­wiąc je­den z naj­sil­niej­szych czyn­ni­ków pod­trzy­mu­ją­cych lo­kal­ne, nie tyl­ko pił­kar­skie, tra­dy­cje.

Nie za­ni­ka­ją one na­wet mi­mo skraj­nej ko­mer­cja­li­za­cji spor­tu i te­go, że w po­szcze­gól­nych klu­bach gra te­raz znacz­nie mniej wy­cho­wan­ków „chło­pa­ków z są­siedz­twa", niż to by­wa­ło jesz­cze do po­cząt­ku lat 90., nim po­czę­ły pa­dać w Eu­ro­pie ko­lej­ne ba­rie­ry dla za­trud­nia­nia pił­ka­rzy z in­nych państw.

Pił­ka noż­na oczy­wi­ście nie tyl­ko łą­czy. Gra­ni­ca wspól­no­to­wo­ści jest na ogół wy­raź­na – sta­no­wi ją ist­nie­nie in­nych, kon­ku­ren­cyj­nych spo­łecz­no­ści ki­bi­cow­skich. To pod­sy­ca ry­wa­li­za­cję i zwią­za­ne z nią emo­cje – bez te­go nie by­ło­by fe­no­me­nu po­pu­lar­no­ści fut­bo­lu, od­wo­łu­ją­ce­go się tu wszak do naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych in­stynk­tów ludz­kich.

Dzie­li, bo mu­si

To­wa­rzy­szą­ce pił­ce noż­nej an­ta­go­ni­zmy mie­wa­ją przy tym źró­dła du­żo po­waż­niej­sze niż nie­po­skro­mio­na chęć, aby uko­cha­ny ze­spół wy­grał z nie­lu­bia­nym ry­wa­lem (o zwy­kłym chu­li­gań­stwie i ban­dy­ty­zmie nie wspo­mi­na­jąc). Zda­rza się bo­wiem, że od­zwier­cie­dla­ją one za­sad­ni­cze, hi­sto­rycz­nie uwa­run­ko­wa­ne po­dzia­ły spo­łecz­ne, po­li­tycz­ne czy kul­tu­ro­we.

Emo­cje zwią­za­ne z ry­wa­li­za­cją pił­kar­ską by­wa­ją wów­czas wtór­ne wzglę­dem znacz­nie do­nio­ślej­szych kon­flik­tów. Kla­sycz­nym te­go przy­kła­dem są ani­mo­zje mię­dzy ze­spo­ła­mi z Glas­gow: ka­to­lic­kim Cel­ti­kiem i pro­te­stanc­kim Ran­gers. In­ne pod­ło­że mia­ło na­pię­cie to­wa­rzy­szą­ce przed la­ty der­bom Rzy­mu, gdzie La­zio wy­wo­dzi­ło się z kla­sy śred­niej, zaś Ro­ma ze śro­do­wisk ro­bot­ni­czych. Po­dob­nie by­ło np. w Se­vil­li – FC Se­vil­la ucho­dzi­ła za klub „bo­ga­tych", Re­al Be­tis „bied­nych", a to wszak je­den z pod­sta­wo­wych eu­ro­pej­skich po­wo­dów, aby się wza­jem­nie szcze­rze nie lu­bić, a na­wet zwal­czać.

Na­wet je­śli z cza­sem owe „kla­so­we" po­dzia­ły się za­cie­ra­ją, pa­mięć o nich po­zo­sta­je ży­wa, a fa­ni by­naj­mniej nie­ko­niecz­nie fa­na­tycz­ni tych nie­gdyś po­róż­nio­nych ze­spo­łów na ogół wciąż nie da­rzą się sym­pa­tią. Przy­kła­dy po­dob­nych niepił­kar­skich źró­deł ki­bi­cow­skich an­ta­go­ni­zmów moż­na by mno­żyć.

Zja­wi­ska te do­ty­czą rów­nież ca­łych re­gio­nów. Im bar­dziej da­ne pań­stwo jest zróż­ni­co­wa­ne, tym więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo, że me­czom ze­spo­łów po­cho­dzą­cych z róż­nych je­go czę­ści bę­dą to­wa­rzy­szyć do­dat­ko­we, nie­ko­niecz­nie czy­sto pił­kar­skie emo­cje.

Ta­ki wy­miar ma na przy­kład ry­wa­li­za­cja Po­łu­dnia i Pół­no­cy we Wło­szech: spo­tka­nia Na­po­li czy Pa­ler­mo z klu­ba­mi z Me­dio­la­nu i Tu­ry­nu to nie tyl­ko sta­ra tra­dy­cja fut­bo­lo­wa, ale po czę­ści i zde­rze­nie re­sen­ty­men­tów, ste­reo­ty­pów, wza­jem­nych pre­ten­sji miesz­kań­ców bar­dzo od­mien­nych re­gio­nów.

In­ną kla­sycz­ną li­nią po­dzia­łu pił­kar­skie­go, na­ło­żo­ne­go na emo­cje zu­peł­nie niepił­kar­skie, jest ry­wa­li­za­cja sto­li­cy z resz­tą kra­ju (na­praw­dę wie­lu Fran­cu­zów nie zno­si sto­łecz­no­ści Pa­ris Sa­int­-Ger­ma­in, choć Pa­ryż to ta­kie pięk­ne mia­sto).

Naj­bar­dziej ja­skra­we przy­kła­dy zna­cze­nia iden­ty­fi­ka­cji re­gio­nal­nej ki­bi­ców po­cho­dzą z li­gi hisz­pań­skiej. Tam ka­ta­loń­skość Bar­ce­lo­ny czy ba­skij­skość Ath­le­tic Bil­bao są rów­nie istot­ne jak ich wy­ni­ki spor­to­we. W przy­pad­ku klu­bu z Bil­bao nic bar­dziej o tym nie świad­czy niż fakt, że za­trud­nia je­dy­nie pił­ka­rzy­ Ba­sków, rzecz w za­sa­dzie bez pre­ce­den­su we współ­cze­snej pił­ce.

Bar­ce­lo­na ta­ka za­sad­ni­cza w przy­wią­za­niu do ka­ta­loń­sko­ści nie jest, by re­zy­gno­wać z usług wy­bit­nych gra­czy z ca­łe­go świa­ta, ale mo­że się szczy­cić tym, że naj­więk­sze suk­ce­sy osią­gnę­ła wte­dy, gdy w jej skła­dzie po­ja­wi­ło się wie­lu wy­cho­wan­ków. Dla nich, po­dob­nie jak dla dzia­ła­czy i ki­bi­ców te­go wiel­kie­go klu­bu, nie ma waż­niej­szej ry­wa­li­za­cji niż me­cze z Re­alem Ma­dryt.

Ja­kie to­wa­rzy­szą im emo­cje i za­ra­zem pod­tek­sty, niech za­świad­czy za­wo­ła­nie wy­cho­wan­ka Bar­ce­lo­ny, Ka­ta­loń­czy­ka Ge­rar­da Pi­qué, któ­ry w 2011 r. przed fi­na­łem Pu­cha­ru Hisz­pa­nii wy­krzy­czał do ma­dryc­kich ry­wa­li (z któ­rych czę­ścią gra w hisz­pań­skiej re­pre­zen­ta­cji): „Od­bie­rze­my wam ten pu­char WA­SZE­GO kró­la".

Ry­zy­kow­ne by­ło­by uzna­nie tych słów za wy­ra­fi­no­wa­ny ma­ni­fest od­ręb­no­ści hi­sto­rycz­nej i kul­tu­ro­wej Ka­ta­lo­nii od Ka­sty­lii, choć w za­sa­dzie w Unii Eu­ro­pej­skiej, gdzie ty­le się mó­wi o ko­niecz­no­ści pie­lę­gno­wa­nia tra­dy­cji lo­kal­nych i za­le­tach re­gio­na­li­zmu, na­le­ża­ło­by ta­kie­mu za­cho­wa­niu sto­pe­ra Bar­ce­lo­ny przy­kla­snąć.

Fak­tem jest jed­nak, że emo­cje to­wa­rzy­szą­ce słyn­ne­mu El Clási­co po­tę­gu­ją za­szło­ści z cza­sów ge­ne­ra­ła Fran­co, gdy pu­pi­lem wła­dzy stał się lo­jal­ny wo­bec niej klub z Ma­dry­tu, a ko­ja­rzo­na z opo­zy­cją Bar­ce­lo­na czu­ła się nie­kie­dy słusz­nie szy­ka­no­wa­na.

Hi­sto­ria ma zna­cze­nie

Po­dob­ne po­zo­sta­ło­ści cza­sów dyk­ta­tu­ry ma­my w Pol­sce. Wszak wie­lu ki­bi­ców wciąż po­strze­ga Le­gię War­sza­wa przez pry­zmat wspo­mnie­nia woj­sko­we­go ko­mu­ni­stycz­ne­go klu­bu, krad­ną­ce­go kon­ku­ren­cji naj­lep­szych pił­ka­rzy pod pre­tek­stem ko­niecz­no­ści od­by­cia przez nich służ­by woj­sko­wej. Mi­li­cyj­ną prze­szłość wy­po­mi­na się Wi­śle Kra­ków, pa­mię­ta o przy­wi­le­jach, ja­ki­mi zwłasz­cza „za Gier­ka" cie­szy­ły się klu­by gór­ni­cze.

Za ła­two na­to­miast za­po­mi­na, że i Le­gia, i Wi­sła – po­dob­nie jak wie­le in­nych klu­bów sko­mu­ni­zo­wa­nych w PRL – ma­ją hi­sto­rię znacz­nie dłuż­szą, a chlub­ne pa­trio­tycz­ne kar­ty w ich przed­wo­jen­nych dzie­jach za­pi­sa­ło wie­lu pił­ka­rzy i dzia­ła­czy.

Ko­mu­ni­stycz­ne ze­rwa­nie cią­gło­ści z II RP spra­wia, że rów­nież si­ła tra­dy­cji nie­sio­nej przez pił­kę klu­bo­wą jest w Pol­sce mniej­sza niż w więk­szo­ści kra­jów za­chod­nich, gdzie po­dob­nie jak w in­nych dzie­dzi­nach roz­wój tej sfe­ry ży­cia do­ko­ny­wał się na ogół ewo­lu­cyj­nie. Za­ko­rze­nie­nie ki­bi­co­wa­nia w hi­sto­rii znaj­du­je tu w każ­dym ra­zie swo­je po­twier­dze­nie.

Be­ne­fi­cjen­ta­mi tra­dy­cji pił­kar­sko­-kul­tu­ro­wych są Wa­lij­czy­cy, Szko­ci i Ir­land­czy­cy z Ir­lan­dii Pół­noc­nej. Choć w in­nych oko­licz­no­ściach wy­stę­pu­ją, przy­naj­mniej for­mal­nie, ja­ko mniej lub bar­dziej dum­ni miesz­kań­cy Wiel­kiej Bry­ta­nii, w ry­wa­li­za­cji pił­kar­skiej (choć nie tyl­ko w niej po­dob­nie jest np. w rug­by) re­pre­zen­tu­ją swo­je kra­je, przy­po­mi­na­jąc tym sa­mym o ich od­ręb­no­ści wzglę­dem do­mi­nu­ją­cej w bry­tyj­skim pań­stwie An­glii.

Moż­na to ba­ga­te­li­zo­wać ja­ko po­zo­sta­łość cza­sów, w któ­rych o nie­mal wszyst­kim w pił­ce noż­nej, na cze­le z prze­pi­sa­mi, de­cy­do­wa­li pio­nier­scy Wy­spia­rze, ale iden­ty­fi­ka­cje na­ro­do­we tyl­ko na tym zy­sku­ją, gdy Szko­ci czy Wa­lij­czy­cy rzu­ca­ją się w wir pił­kar­skie­go bo­ju pod wła­sny­mi sztan­da­ra­mi.

Ki­bi­ce ma­ją swych bo­ha­te­rów, któ­rych pa­mięć pie­lę­gnu­ją, opo­wia­da­ją o le­gen­dar­nych me­czach sprzed lat, sło­wem prze­ży­wa­ją, w przy­ziem­ny mo­że spo­sób, ale jed­nak coś, co sta­no­wi sil­ne wspól­no­to­we do­świad­cze­nie, co nie­któ­rym z nich naj­bar­dziej przy­po­mi­na o ich toż­sa­mo­ści.

Toż­sa­mość cią­gle sil­na

Gdy­by za­miast zjed­no­czo­nych Nie­miec do gry w tur­nie­jach mię­dzy­na­ro­do­wych aspi­ro­wa­ły osob­no Ba­wa­ria, Pru­sy czy Sak­so­nia, wie­lu ki­bi­ców z in­nych kra­jów nie na­rze­ka­ło­by z te­go po­wo­du, choć za­pew­ne głów­ną ich mo­ty­wa­cją by­ła­by nie ty­le sa­tys­fak­cja z nie­trwa­ło­ści po­li­tycz­ne­go dzie­ła Bi­smarc­ka, ile chęć osła­bie­nia re­pre­zen­ta­cji, któ­ra z ta­ką re­gu­lar­no­ścią wal­czy o naj­wyż­sze tro­fea.

W ostat­nich la­tach zresz­tą z wiel­kim udzia­łem pił­ka­rzy o ko­rze­niach pol­skich, tu­rec­kich czy bał­kań­skich. Przy­kład nie­miec­ki mógł­by zresz­tą ko­goś nie­zo­rien­to­wa­ne­go skło­nić do po­sta­wie­nia te­zy, że na­ro­do­wość stra­ci­ła zna­cze­nie nie tyl­ko w pił­ce klu­bo­wej po­za wspo­mnia­nym Ath­le­tic Bil­bao, in­ne klu­by z eu­ro­pej­skiej czo­łów­ki są kon­glo­me­ra­tem gra­czy ze wszyst­kich stron świa­ta, ale tak­że w re­pre­zen­ta­cji kraju. Nic z tych rze­czy.

Mo­gą so­bie po­stę­pow­cy wszel­kiej ma­ści ma­rzyć o roz­my­ciu się toż­sa­mo­ści na­ro­do­wych i wy­par­ciu ich przez zu­ni­wer­sa­li­zo­wa­ną eu­ro­pej­skość, ale to mrzon­ki, któ­rych nie­do­rzecz­ność pił­ka noż­na ob­na­ża w bar­dzo pro­sty, wręcz przy­ziem­ny spo­sób.

Każ­dy, kto śle­dzi roz­gryw­ki re­pre­zen­ta­cyj­ne, ten do­sko­na­le wie, że Wło­si trzy­ma­ją kciu­ki za Wło­chów, że Niem­cy pra­gną zwy­cię­stwa ze­spo­łu nie­miec­kie­go i że rów­nie za­go­rza­le „swo­im" ki­bi­cu­ją Ser­bo­wie, Ho­len­drzy, An­gli­cy itd. To dla­te­go mi­strzo­stwa Eu­ro­py i świa­ta są nie­zmien­nie naj­waż­niej­szym wy­da­rze­niem pił­kar­skim.

Jest w tym wie­le z in­stynk­tu stad­ne­go, z mo­dy, z na­śla­dow­nic­twa in­nych. Jednak bez sil­ne­go bodź­ca w po­sta­ci po­trze­by od­czu­wa­nia wię­zi wspól­no­to­wej, zwłasz­cza tej szcze­gól­nie moc­no do­świad­cza­nej pa­trio­tycz­nej, sam duch ry­wa­li­za­cji nie wy­star­czył­by, aby prze­ży­wać roz­gryw­ki mię­dzy­pań­stwo­we z in­ten­syw­no­ścią, któ­rej prze­ja­wy do­strze­że­my przez ca­łe czerw­co­we za­wo­dy.

Nic za­tem dziw­ne­go, że pol­scy ki­bi­ce po­wszech­nie obu­rzy­li się na PZPN, gdy spró­bo­wał wpro­wa­dzić no­wy mo­del ko­szu­lek re­pre­zen­ta­cji bez tra­dy­cyj­ne­go orzeł­ka. Nie wszy­scy pro­te­stu­ją­cy prze­ciw­ko tej uzur­pa­cji wy­wie­sza­ją fla­gi w świę­ta na­ro­do­we i głę­bo­ko prze­ży­wa­ją pa­trio­tycz­ne rocz­ni­ce, ale naj­wy­raź­niej dla wie­lu z nich pol­skość i jej sym­bo­le są istot­ne.

Prze­ja­wia się to rów­nież w iry­ta­cji, ja­ką wzbu­dza lek­ce­wa­że­nie pod­sta­wo­wej za­sa­dy re­pre­zen­ta­cyj­nej pił­ki, że aby grać w ka­drze, trze­ba być Po­la­kiem i trak­to­wać grę dla Pol­ski ja­ko coś istot­ne­go, a nie ko­niunk­tu­ral­ny wy­bór na okre­ślo­nym eta­pie ka­rie­ry.

Ki­bi­ców nie zże­ra by­naj­mniej nie­chęć do ob­cych, wszak ak­cep­to­wa­li po­je­dyn­cze przy­pad­ki po­wo­ły­wa­nia do re­pre­zen­ta­cji na­tu­ra­li­zo­wa­nych cu­dzo­ziem­ców i pił­ka­rzy o pol­skich ko­rze­niach, ale bez pol­skiej toż­sa­mo­ści. Gdy jed­nak mia­ły stać się re­gu­łą, uzna­li, że prze­kro­czo­na zo­sta­ła roz­sąd­na gra­ni­ca. Mi­mo wszyst­kich po­da­nych po­wy­żej przy­kła­dów du­że­go zna­cze­nia pił­ki noż­nej, da­le­ko wy­kra­cza­ją­ce­go po­za ra­my zwy­kłej spor­to­wej ry­wa­li­za­cji, nie na­le­ży prze­sa­dzać z nada­wa­niem jej sta­tu­su klu­czo­we­go no­śni­ka toż­sa­mo­ści ide­owej, lo­kal­nej czy na­ro­do­wej. Wie­lu ki­bi­ców pra­gnie po pro­stu je­dy­nie oglą­dać do­bre wi­do­wi­ska, a tych na szczę­ście te­raz nie bra­ku­je.

Duch ca­te­nac­cio co praw­da nie­kie­dy wciąż jesz­cze prze­ni­ka do tak­ty­ki, ale nie przy­pad­kiem wzór we współ­cze­snej pił­ce sta­no­wi FC Bar­ce­lo­na, aspi­ru­ją­ca, je­śli nie ze wzglę­du na wy­ni­ki, to na styl gry do mia­na klu­bo­wej dru­ży­ny wszech ­cza­sów, zaś kil­ka in­nych ze­spo­łów by­naj­mniej po­la w dzie­dzi­nie pięk­na gry ustą­pić jej nie chce.

Zresz­tą, aku­rat w pił­ce noż­nej prze­ko­na­nie pe­sy­mi­stów, że „naj­lep­sze już za na­mi", ni­jak się ma do rze­czy­wi­sto­ści. Dość obej­rzeć me­cze z lat 70., owej zło­tej epo­ki pol­skiej pił­ki. Tem­po jak na obec­ne cza­sy śla­ma­zar­ne, agre­syw­ność w grze wiel­ce roz­cza­ro­wu­ją­ca, po­da­nia do bram­ka­rza, po któ­rych ten mógł bez­kar­nie zła­pać pił­kę w rę­ce iście kosz­mar­ne.

Celebryci i megalomani

Przy ca­łym sza­cun­ku dla daw­nych wir­tu­ozów fut­bo­lu, me­cze wy­glą­da­ją te­raz bar­dziej efek­tow­nie. Prze­kła­da się to na ro­sną­ce za­in­te­re­so­wa­nie i ko­lej­ne re­kor­dy te­le­wi­zyj­nej wi­dow­ni czy śred­niej pu­bli­ki na sta­dio­nach.

Są za­ra­zem istot­ne po­wo­dy, aby współ­cze­snej pił­ki nie lu­bić, a przy­naj­mniej mieć do niej am­bi­wa­lent­ny sto­su­nek. W ostat­nich la­tach tra­wi­ło ją kil­ka gło­śnych afer ko­rup­cyj­nych. Jak wie­le in­nych dzie­dzin ży­cia w Eu­ro­pie cho­ru­je ona na brak umia­ru i me­ga­lo­ma­nię. Tę ostat­nią do­brze ilu­stru­je spo­sób funk­cjo­no­wa­nia i wiel­kie mnie­ma­nie o so­bie pro­mi­nent­nych dzia­ła­czy UEFA.

Gwiaz­dy fut­bo­lu sta­ły się nie­zno­śnie ce­le­bryc­kie. Kwo­ty trans­fe­ro­we i za­rob­ki pił­ka­rzy zo­sta­ły wy­win­do­wa­ne na nie­bo­tycz­ny po­ziom. Co­raz bar­dziej wy­pa­cza to spor­to­wą ry­wa­li­za­cję i ob­ra­ża zdro­wy roz­są­dek. W do­dat­ku w ro­li fi­nan­so­wych zbaw­ców eu­ro­pej­skiej pił­ki wy­stę­pu­ją szej­ko­wie znad Za­to­ki Per­skiej i ro­syj­scy oli­gar­cho­wie.

W obu przy­pad­kach py­ta­nie o źró­dła i cha­rak­ter do­bro­czyn­nych for­tun jest na pił­kar­skich sa­lo­nach za­da­wa­ne nie­chęt­nie. W dzie­dzi­nie pił­ki noż­nej krót­ko­wzrocz­ność i hi­po­kry­zja Eu­ro­pej­czy­ków są nie mniej­sze niż w wie­lu in­nych dzie­dzi­nach ży­cia.

Czy jed­nak to coś za­sad­ni­czo zmie­nia? Do­praw­dy, je­śli się jest za­go­rza­łym pa­sjo­na­tem fut­bo­lu – nie­wie­le. Przy wszyst­kich za­strze­że­niach kon­klu­zja z tych wy­wo­dów pły­nie bo­wiem jed­na: gdy­by pił­ki noż­nej nie by­ło, po pro­stu trze­ba by­ło­by ją wy­my­ślić.

Autor jest doktorem politologii, wiceprezesem Ośrodka Myśli Politycznej. Opublikował m.in. „Czasy grubej przesady" (2010) oraz antologie „Naród. Idee polskie" (2011), „Z dziejów polskiego patriotyzmu" (2007) oraz „Polska, czyli anarchia?" (2009)

Tekst z tygodnika Plus Minus

Tekst z tygodnika Plus Minus

Cóż jest tak urze­ka­ją­ce­go w pił­ce noż­nej, że pre­mier du­że­go środ­ko­wo­eu­ro­pej­skie­go pań­stwa przy­zna­je, iż go­tów był „za­bić" sę­dzie­go, gdy ten pod­jął kon­tro­wer­syj­ną de­cy­zję w cza­sie jed­ne­go z me­czów? Ja­ka wiel­ka si­ła mo­bi­li­za­cji mu­si pły­nąć z fa­scy­na­cji tym spor­tem, sko­ro bo­daj je­dy­nym du­żym pro­jek­tem zre­ali­zo­wa­nym przez rząd owe­go pre­mie­ra w cią­gu pię­ciu lat oka­zu­je się pro­gram bu­do­wy bo­isk pił­kar­skich?

Pozostało 97% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo