Złoto, które za pieniądze klientów kupowała Amber Gold, firma posiadła nielegalnie. Marcin Plichta ani żadna z jego spółek nigdy nie posiadała obowiązkowego zezwolenia prezesa Narodowego Banku Polskiego na obrót złotem. Według zapewnień Plichty w czterech mennicach ma zdeponowane 110 kg złota o wartości 60 mln zł (według ekspertów to sumy wirtualne, taka ilość złota warta jest dziś góra 20 mln zł). Za handel bez zezwolenia grozi grzywna oraz więzienie
Takie zezwolenie i wpis do rejestru działalności kantorowej musi mieć każdy przedsiębiorca w Polsce, chcący kupować lub sprzedawać tzw. złoto dewizowe. Sztabki w czystej postaci (999,9) jakie według wielokrotnych zapewnień prezesa Plichty spółka Amber Gold nabywała w celu lokowania pieniędzy klientów, bez względu na gramaturę stanowią złoto dewizowe.
Biuro prasowe NBP w środę potwierdziło „Rz", że ani Marcin Plichta, ani jego żona Katarzyna Plichta, a także kontrolowane przez nich spółki: Amber Gold czy Amber Gold Invest nie figurują w rejestrze działalności kantorowej, jaki działa przy prezesie NBP. Z nieoficjalnych informacji wynika, że nigdy się o takie zezwolenie Plichta nie starał. Może dlatego, że nie miałby szansy je otrzymać.
Złotem dewizowym i platyną dewizową jest złoto i platyna w stanie nieprzerobionym oraz w postaci sztab, monet bitych po 1850 r., a także półfabrykatów (z wyjątkiem stosowanych w technice dentystycznej).
Plichta jeszcze kilka tygodni temu na spotkaniu z dziennikarzami „Rz" w Gdańsku chwalił się złotym biznesem. W pierwszej połowie 2012 r. przychody spółki wyniosły 220 mln zł (z czego 160 mln zł pochodzi od klientów), a zysk netto 7 mln zł. – Zarabiamy na spreadach. W zależności od kursu złota, wynoszą one od 13 do 21 proc. na gramie kruszcu – tłumaczył dziennikarzom „Rz" prezes. Choć złota nikt nigdy nie widział, spółka zapewniała wielokrotnie, że posiada wyłącznie złoto certyfikowane i przetopione przez zagraniczne mennice, m. in. PAMP, HAREUS. Amber Gold w rozmowie z „Rz" zapewniała, że „posiada sztabki złota, a nie certyfikaty".