Tekst z archiwum tygodnika "Plus Minus"
Cztery wznowione jako jeden gruby tom książki Jacka Kuronia bez wątpienia stałyby się znaczącym wydarzeniem w polskiej debacie publicznej, gdyby takowa jeszcze istniała. Tym bardziej że tytuł „Autobiografia”, jaki wymyśliła dla tomu „Krytyka Polityczna”, jego wydawca, nie do końca odpowiada prawdzie; stosowniejsza byłaby raczej „Autoanaliza”, a może wręcz „Autopsychoanaliza”.
Książki Kuronia nie przypominają pamiętników, jakie zwykle pozostawiają po sobie politycy czy rewolucjoniści. Autor nie chwycił za pióro, żeby zachować dla potomności kulisy decyzji, które okazały się brzemienne w skutki, tło i ukryte przyczyny wydarzeń historycznych, w których brał udział – choć, oczywiście, i w tej warstwie „Wiara i wina” czy „Spoko! czyli kwadratura koła” zawierają wiele znaczących szczegółów.
Nie chcę się na tym skupiać, ale wiele zawartych w jego zapiskach napomknień stawia w nie najlepszym świetle środowisko, które w III RP znacznie ucukrowało swoją własną legendę.
Począwszy od antypatriotycznych i antykatolickich pasji młodych lewaków, widocznych np. w opisie „komandoskich” sporów, czy protest przeciwko zdjęciu „Dziadów”, nie przyczyni się do wzrostu w siłę posługujących się nimi elementów katolicko-narodowych – aż po zapamiętanie, z jakim w sojuszu z komunistami gotowe było ono tępić inne odłamy antykomunistycznej opozycji. Tu bardzo negliżujące jest na przykład rozżalenie Kuronia, wówczas już ministra w rządzie Mazowieckiego, że na jego żądania, by rozprawić się siłą z okupującymi gmachy partyjne działaczami KPN, Kiszczak udawał chorego, a jego zastępca Dankowski wprost odmawiał i „doradzał cierpliwość”. Chwała Kuroniowi, że nie posunął się do cenzurowania swych wspomnień.