Feminizm kulą w płot

Polskie kobiety mimo wszechobecnej  lewicowej propagandy nie chcą masowo  przyłączać się do feministycznego ruchu

Publikacja: 06.10.2012 01:01

Feminizm kulą w płot

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz Rafał Guz

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Skoro twój ukochany pluszak jest bezpłciowy, to płeć nie ma znaczenia” – przekonywały w marcu 2010 r. warszawskie przedszkolaki feministki z Porozumienia Kobiet 8 Marca. To jedna z licznych – obok np. Święta Cipki czy turystyki aborcyjnej do Wielkiej Brytanii – akcji lewicującego środowiska polskich feministek.

Choć nie reprezentują interesów milionów polskich kobiet z trudem łączących opiekę nad dzieckiem z pracą zawodową i własnym rozwojem, stały się ulubieńcami polityczno-medialnych salonów. A przychylność mediów, ustawa o parytetach, studia genderowe na najlepszych polskich uczelniach, zakorzenianie w polskim języku feministycznych pojęć sprawiają, że krok po kroku feministki wydają się zdobywać kolejne przyczółki w walce o umysły polskich kobiet.

To jednak iluzoryczny sukces. Lata działalności pokazały bowiem, jak bardzo feministyczna ideologia rozmija się z polską rzeczywistością i realnymi problemami kobiet. Dla feministek stała się ona natomiast trampoliną do polityki i wielkiego świata medialnej celebry.

Wanda Nowicka, dziś wicemarszałek Sejmu, jedna z czołowych feministek, wówczas kandydatka Ruchu Palikota na posła, na wiecu tej partii organizowanym w tzw. Dniu Antykoncepcji promowała prezerwatywy dla kobiet. Nowicka i jej towarzyszki feministki nie reagowały, kiedy jeszcze w trakcie kampanii wyborczej jeden z młodych działaczy PO nazwał tzw. aniołki Kaczyńskiego startujące w wyborach z list PiS, a więc realizujące swoje czynne prawa wyborcze – suczkami. Rok wcześniej, w trakcie kampanii prezydenckiej, feministki dopiero pod presją mediów zareagowały na słowa Bronisława Komorowskiego, wówczas kandydata na prezydenta, który służące w wojsku Dunki porównał do kaszalotów. I choć jesienna prezerwatywowa akcja Nowickiej nie wzbudziła wielkiego zainteresowania przechodzących kobiet. Ale nagłośnione przez życzliwe liberalnej lewicy media akcje, podobnie jak wcześniejsze dały jej miejsce w parlamencie. Choć zasiada w nim już – jako poseł i wicemarszałek Sejmu – trzeci miesiąc, jej aktywność w tej kadencji na rzecz kobiet w parlamencie nie jest duża. Na sejmowej, oficjalnej stronie Wandy Nowickiej tylko jedno z jej zapytań i interpelacji dotyczy tej kwestii – niepodpisania przez Polskę Konwencji Rady Europy z maja 2011 r. w sprawie zwalczania przemocy domowej.

Szczytne hasła walki o równouprawnienie czy prawa kobiet od dawna stały się dla feministek szansą na polityczną lub przynajmniej medialną karierę. W 2007 r. Manuela Gretkowska i inne feministki powołały ruch społeczny Polska Jest Kobietą, a w listopadzie tegoż roku przekształciły go w partię polityczną.  Następnie wystartowały w wyborach parlamentarnych, rejestrując listy w siedmiu z 41 proc. okręgów wyborczych. Zdobyły zaledwie 0,28 proc. głosów. W 2009 r. feministkom nie udało się nawet zarejestrować list do Parlamentu Europejskiego.

W ostatnich wyborach do parlamentu feministki z Partii Kobiet startowały z list SLD. Żadna nie weszła do Sejmu. Łącznie dla SLD zdobyły 0,082 proc. głosów w skali kraju.

– Do kobiet ich hasła nie trafiają – tłumaczy dr Rafał Chwedoruk, politolog. –Co prawda na poprzedniej Manifie poruszały kwestie płacowe kobiet, ale większość ich haseł nie jest dla kobiet  atrakcyjna, np. kwestia politycznych parytetów – ocenia.

Toteż polskie kobiety mimo prób i wszechobecnej lewicowej propagandy nie chcą masowo przyłączać się do feministycznego ruchu. Co więcej, często deklarują, że nie uważają, by były w Polsce dyskryminowane i ciemiężone. Wiele kobiet nie podziela też poczucia feministek, że za niesprawiedliwości, jakie spotykają kobiety w ich życiu, odpowiedzialni są źli mężczyźni i Kościół. „Kiedyś byli dyskryminowani Żydzi, robotnicy, »obcy«, a nawet katolicy; kobiety były dyskryminowane zawsze. I są. Więcej – ciągle żyją w poddaństwie i wyzysku. Feministki starają się uświadomić to innym, również kobietom. Uświadomić, zrozumieć, zmienić”. Te słowa prof. Magdaleny Środy, jednej z bardziej znanych polskich feministek, doskonale oddają to, jak postrzegają one kobiety, a także rolę, jaką ma do odegrania ruch feministyczny.

– Specyfiką polskiego feminizmu jest to, że stał się on wpływowym lobby nacisku, również politycznego, a nie ruchem społecznym walczącym o rozwiązanie rzeczywistych problemów polskich kobiet – mówi dr Chwedoruk. – Nawet Zjazd Kobiet przypominał bardziej zjazd jakiejś korporacji, lobby. To nie ma nic wspólnego z dawnym ruchem sufrażystek – dodaje (mianem sufrażystek określano w Wielkiej Brytanii i USA aktywistki walczące na początku ubiegłego stulecia o prawa wyborcze dla kobiet).

Akademickie przyczółki

Pierwsze formalne grupy feministyczne zaczęły się w Polsce tworzyć po 1989 r. Choć pierwsze oznaki można było zaobserwować już w PRL. Np. w latach 80. w jednym z łódzkich biuletynów prekursorki feminizmu wychwalały

I sekretarza łódzkiego PZPR Bolesława Koperskiego za to, że „ulżył” sytuacji łódzkich kobiet. Jak? Kazał otworzyć kilka miejskich garkuchni.

Po upadku systemu komunistycznego w 1989 r. powstało Polskie Stowarzyszenie Feministyczne, które na początku lat 90. przyczyniło się do powstania Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, „tworząc grupę nacisku w walce o prawo do legalnej aborcji”. Federacja do dziś jest jedną z najbardziej wpływowych organizacji feministycznych.

Dla rozwoju polskiego ruchu feministycznego nieocenione znaczenie miały i mają nadal uniwersytety. Początki gender studies, czyli interdyscyplinarnej dziedziny wiedzy o społeczno-kulturowej tożsamości płci, to lata 70. XX w. Jako osobny kierunek studiów wprowadzono je w latach 80. w USA. Młode polskie studentki i doktorantki, wyjeżdżając w latach 90. na zagraniczne stypendia i wymiany studenckie, wracały „zarażone” genderową wizją świata. Przywoziły stamtąd dość egzotycznie brzmiące teorie i feministyczne interpretacje klasycznych dzieł literatury czy historii.

Dziś w Polsce ważniejsze ośrodki gender znajdują się przy największych publicznych uczelniach, m.in. Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Jagiellońskim, UAM w Poznaniu, UMK w Toruniu, Uniwersytecie w Łodzi czy Polskiej Akademii Nauk. Działają jako koła naukowe, ścieżki na innych kierunkach lub w formie studiów podyplomowych. Wśród wykładowców gender studies znajdziemy głównie aktywistki ruchów feministycznych i proaborcyjnych.

Studenci mogą na przykład uczestniczyć w zajęciach takich jak prawo i filozofia z punktu widzenia płci czy teologii feministycznej.

Krytycy uważają, że pod płaszczykiem wykładów o prawach kobiet feministki propagują tam swoje poglądy, np. w sprawie legalizacji aborcji. Feministki odpowiadają, że to jedna z najżywiej rozwijających się sfer nauki w Polsce.

– Sama problematyka jest bardzo ciekawa, bo można pod względem historycznym czy socjologicznym badać rolę kobiety, ale jest poważne ryzyko, że gender studies zostaną zideologizowane, w pewien sposób zawłaszczone przez ideologię feminizmu – komentował przed dwoma laty w rozmowie z „Rzeczpospolitą” prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog z UKSW i Uniwerstytetu w Bremie.

Samotne aktywistki

Z zapożyczonymi z Zachodu hasłami ruchu feministycznego jest jednak jeden poważny problem. Ciężko jest je przystosować do polskich realiów. Okazuje się bowiem, że czym innym jest feminizm akademicki, a czym innym realne problemy kobiet. Trudno się im dziwić, że do feminizmu w polskim wydaniu odnoszą się nieufnie. Jego salonowość, sojusz z mniejszościami seksualnymi i agresywny antyklerykalizm zrażają potencjalne działaczki.

Do tego dochodzi poczucie, że reprezentowanie interesów kobiet w ujęciu aktywistek ruchów feministycznych często sprowadza się do realizowania postulatów szeroko pojętej lewicowo-liberalnej ideologii, w którą feminizm się wpisuje. Ideologii, do której – jak zdają się myśleć feministki – Polki jeszcze nie dorosły. A skoro nie dorosły, to trzeba je do feminizmu wychować.

„Wiele Polek nie zdaje sobie sprawy, że są ofiarami dyskryminacji. To rodzaj dyskryminacji ukrytej” – mówiła w jednym z wywiadów Izabela Piątek z Partii Kobiet, pytana o wyniki sondażu, z którego wynikało, że ponad 90 proc. kobiet nie czuje się w Polsce dyskryminowana.

„Strach przed feminizmem, podobnie jak strach przed klonowaniem i UFO, bierze się z niewiedzy. Feminizm nie jest rodzajem czarownictwa czy nieokiełznanego radykalizmu” – pisała z kolei Magdalena Środa w jednym ze swoich felietonów.

Feministki lubią tłumaczyć niechęć do swojego środowiska niewiedzą kobiet. Bo skoro polskie kobiety nie wyrażają potrzeby walki z dyskryminacją, to znaczy, że są nieuświadomione.

I tutaj właśnie polskie feministki upatrują swojego zadania.

Rzadko jednak można z ich ust usłyszeć o tym, że polskie kobiety nigdy nie musiały walczyć o równouprawnienie z mężczyznami, bo na równi z nimi dziedziczyły ziemię i majątki, a prawa wyborcze otrzymały wcześniej niż kobiety w USA, we Francji, w Anglii czy we Włoszech, bo już w 1918 r.

– Polskie kobiety są na tyle dojrzałe, że ideologię feministyczną odrzucają świadomie, a nie dlatego, że jej nie rozumieją czy że do niej nie dorosły – mówi Monika Michaliszyn, inicjatorka akcji przeciwko wprowadzeniu parytetów.

– Wydaje się, że kobiety w Polsce traktują działalność społeczną bardziej republikańsko, działając w organizacjach, które mają na celu rozwiązywanie problemów wszystkich obywateli, a nie wybranej grupy. Problem w tym, że głos feministek za sprawą lewicowo-liberalnych mediów jest o wiele bardziej słyszalny niż pozostałych kobiet, także tych przywiązanych do wartości chrześcijańskich czy rodzinnych – dodaje.

Zdaniem Izabeli Desperak, działaczki feministycznej, wykładowcy m.in. gender studies na Uniwersytecie Łódzkim, w Polsce wciąż pokutuje wiele stereotypów na temat feminizmu. – Tym się różnimy od krajów Europy Zachodniej, tam kobiety z dumą mówią: „jestem feministką”, u nas jeśli coś jest feministyczne, od razu źle się kojarzy – mówi. Nie zgadza się też z tezą, że polskie kobiety nie chcą się angażować. – Polskie kobiety są bardzo aktywne. Przez ostatnich kilka miesięcy współorganizowałam obywatelski projekt kobiet, przewidujący m.in. prawo do aborcji na życzenie, i reakcja właśnie tych zwyczajnych kobiet świadczyła o tym, że zainteresowanie i chęć współpracy są ogromne – podkreśla Desperak.

Feministki mogą się dziś pochwalić skuteczną kampanią medialną, dzięki której udało się wymóc wprowadzenie ustawy kwotowej. Sam efekt tej ustawy jest raczej argumentem dla tych, którzy ją krytykowali. – Od początku powtarzałam, że przymus ustawowy nie zwiększy aktywności kobiet w polityce. Partie poza umieszczaniem kobiet na listach muszą zrozumieć, że opłaca się i że warto promować kobiety – mówi Elżbieta Radziszewska (PO), były pełnomocnik ds. równego traktowania, ostro krytykowana przez feministki m.in. za swoje konserwatywne poglądy.

Do Sejmu dostało się zaledwie 3 proc. więcej kobiet niż poprzednio. Feministki odpowiadają, że one domagały się parytetów, a nie kwot, i gdyby w pełni spełniono ich postulaty, sytuacja kobiet w polityce uległaby zmianie. Jako sukces feministki mogą sobie przypisać także skuteczny nacisk na rząd i premiera Donalda Tuska w sprawie zmiany na stanowisku pełnomocnika ds. równego traktowania. Znienawidzoną Radziszewską, przeciwko której prowadziły od kilku lat sprawną kampanię, zastąpiła przychylna feministkom Agnieszka Kozłowska-Rajewicz.

Mogą pochwalić się także zakorzenieniem w sferze publicznej charakterystycznej dla siebie terminologii. Zgodnie z przekonaniami lewicowych ideologów zmiana społeczna wiąże się ściśle ze zmianą języka. Nieprzypadkowo zatem feministki upierają się, aby nazywać je socjolożkami, filozofkami czy politolożkami. A Janusz Palikot co jakiś czas nazywa Ewę Kopacz „marszałkinią”. Do tego dochodzą wszystkie dziwnie i śmiesznie brzmiące pojęcia jak feminarium (zamiast seminarium) czy herstory (zamiast history). Nieprzypadkowo też poprzednia pełnomocnik ds. równego traktowania Elżbieta Radziszewska, chcąc okazać swój dystans w stosunku do feministek, deklarowała w wywiadach, że nie chce, by nazywać ją „ministrą”.

O ile te przykłady są łatwe do wychwycenia i często bywają powodem kpin, o tyle inne zmiany w języku niepostrzeżenie weszły do użycia. Dziś we wszystkich stacjach telewizyjnych mówi się o „liberalizacji ustawy antyaborcyjnej”, nie do końca zdając sobie sprawę, że jest to terminologia środowisk lewicowych. Ustawa bowiem nie jest antyaborcyjna, lecz dotyczy ochrony życia poczętego (dokładnie mowa jest o ochronie płodu ludzkiego). Mniej lub bardziej świadomie językiem feministek posługują się dziennikarki i prezenterki telewizyjne, które bardzo często traktują głos feministek jako głos wszystkich polskich kobiet.

– Sojusznikiem feminizmu okazały się pisma kobiece, oczywiście przerabiające nasze postulaty na „popfeminizm”, podające je w liberalnym sosie. Oczywiście to się też stało kosztem feministek, które były i wciąż pozostały dla części tego społeczeństwa „wariatkami”. Ale całe szczęście granice tego „wariactwa” wciąż się przesuwają. W nurt „normalności”, którą akceptują „normalni” mężczyźni i „normalne” kobiety, weszły zachowania i zjawiska, które właśnie 20 lat temu były podnoszone wyłącznie przez „feministyczne wariatki”. To, o czym mówiłyśmy na początku lat 90., przełamując stereotypy dotyczące miejsca kobiet w społeczeństwie, w historii, mówiąc o przemocy wobec kobiet, molestowaniu, mobbingu, to dziś tematy obecne w głównym nurcie, wręcz na okładkach ilustrowanych czasopism – mówiła w jednym w wywiadów Kinga Dunin.

Tak jak dzięki głoszeniu feministycznych haseł, w głównym nurcie obecne są też same działaczki feministyczne, które ze swojej walki uczyniły w pewnym sensie sposób na życie. Korzysta z tego choćby ukraiński Femen – znany z rozbieranych protestów całkiem atrakcyjnych działaczek. Jak informowała niedawno „Gazeta Wyborcza”, na stronach organizacji fani mogą nabyć gadżety: koszulki, broszurki, książki. W Polsce na razie feministyczne akcje wykorzystywane są przede wszystkim do medialnej promocji działaczek, np. Gretkowskiej i jej książek.

Ale femibiznes też się powoli rozkręca. Feministyczny portal Furia zachęca na swoich stronach do kupowania – podczas Manif i parad feministycznych – gadżetów i książek (publikacje są również rozprowadzane przez sklep internetowy Ultra-Fiolet). Ostatnio głośno też było o pokaźnych dotacjach, jakie otrzymywała Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, kierowana przez Wandę Nowicką od koncernu farmaceutycznego produkującego środki antykoncepcyjne oraz firmy produkującej przyrządy służące do wykonywania aborcji. Federacja w latach 2004–2009  dostała od obu firm łącznie 280 tys. zł.

Sfrustrowany radykalizm

Mimo poważnego wsparcia medialnego i politycznego działaczki feministyczne mają poczucie klęski. Upust swojej frustracji dają jednak głównie we własnym gronie.

– Tyle lat się spotykamy, gadamy i nic się nie dzieje. Nie ma momentu przekroczenia masy krytycznej. Jest potężna blokada polityczna i społeczna – stwierdziła niedawno Katarzyna Bratkowska, feministka, współautorka (razem z Kazimierą Szczuką) „Dużej książki o aborcji”, podczas feminarium poświęconego m.in. tejże publikacji.

Frustracja prowadzi do coraz większej radykalizacji i coraz mniej wyrafinowanych akcji typu Dni Cipki, gdzie wśród atrakcji była m.in. interaktywna instalacja „A ty jak na nią mówisz?”, filmy „Monologi waginy” oraz „Łechtaczka – piękna nieznajoma” czy warsztaty waginalne. Jedną z atrakcji innej akcji pod hasłem „I Love My Vagina” było fotografowanie narządów rozrodczych przybyłych kobiet. Feministki wydają też kontrowersyjne książki, jak choćby „Wielka księga cipek” czy wspomniany poradnik o aborcji dla nastolatek.

Święto Cipki feministki zorganizowały po raz pierwszy w kwietniu 2010 r. w Warszawie. Poprzedziła je inna akcja. Wcześniej – w marcu – feministki z Porozumienia Kobiet 8 Marca zorganizowały w Zachęcie warsztaty genderowe dla dzieci w wieku od czterech do sześciu lat pod hasłem „Zaprzyjaźniłam/em się z Ono”. Maluchy dowiedziały się na nich, że skoro ich ukochany pluszak jest bezpłciowy, to płeć nie ma znaczenia.

Organizatorki tego typu akcji zdają się zupełnie nie zauważać, że postrzeganie świata wyłącznie przez pryzmat płciowości prowadzi do tego typu groteskowych działań. Wręcz przeciwnie, lubią podkreślać, że „chcą zmienić podejście do seksualności” czy „wyzwolić z jarzma tradycji i religii”.

– Kobiety nie palą się, by uczestniczyć w feministycznych organizacjach, bo feminizm wbrew temu, co głosi, nie koncentruje się na sprawach, które są problemami najszerszej grupy kobiet. Działania organizacji feministycznych, czasami słuszne, wynikają z założeń feministycznej ideologii, zakładającej, że kobieta jest zawsze ofiarą, jest poszkodowana i że trzeba walczyć o jej prawa, lub też, że kobieta, aby być w pełni dowartościowana, musi „konkurować” z mężczyzną w życiu zawodowym. Panie feministki jednak nie koncentrują się na najbardziej powszechnych problemach i bolączkach kobiet, jak choćby na walce z podwyżkami opłat za żłobki czy podniesieniem stawki VAT na ubranka dziecięce – podkreśla Monika Michaliszyn.

W sosie lewicowej ideologii giną też często cenne i ciekawe akcje niektórych organizacji feministycznych, np. dotyczących przemocy wobec kobiet, molestowania seksualnego, seksistowskich, uwłaczających kobietom reklam, których jest pełno w telewizji czy na billboardach. W listopadzie ubiegłego roku fundacja Feminoteka zaprezentowała raport dotyczący problemu gwałtu w Polsce. Raport sporządzono na podstawie rozmów z ofiarami gwałtów i osób, które z nimi pracują: policjantów, ginekologów, pracowników organizacji pomocowych. – To, że nagłaśniane są wyłącznie akcje kontrowersyjne, a dziesiątki innych pomija się milczeniem, jest winą mediów. Organizacje kobiece prowadzą wiele działań z obszaru np. polityki społecznej, z którego wycofane jest państwo. I my te dziury łatamy – podkreśla Desperak.

Lewicowy kongres

Inicjatywą, która miała pokazać, że nie taki feminizm straszny, jak go malują, miał być powołany w 2009 r. Kongres Kobiet. Środowiska feministyczne zaprosiły wiele celebrytek, znanych kobiet sukcesu, kobiet polityków, tworząc wrażenie szerokiego ruchu poparcia dla swojej działalności. Szybko okazało się, że cele Kongresu, który miał jednoczyć kobiety różnych środowisk, pokrywają się z celami ruchu feministycznego – oprócz walki o zawodową, polityczną i samorządową aktywizację kobiet Kongres ma też na sztandarach walkę o aborcję. W mediach otrąbiono wielki sukces, nie widać jednak, by spotkania w ramach Kongresu przełożyły się jakkolwiek na poprawę funkcjonowania kobiet w Polsce. Podobnie jak na większą obecność kobiet w polityce nie przełożyło się swego czasu inne wątpliwe przedsięwzięcie, czyli powołanie Partii Kobiet. – Kobiety nie chcą być utożsamiane ze skrajnie lewicowym nurtem politycznym, w jaki wpisuje się feminizm i w jaki wpisał się Kongres Kobiet, bo każda z nich ma prawo wolności, jeśli chodzi o poglądy polityczne – mówi Radziszewska.

Polskie feministki za jednego z głównych winowajców swoich niepowodzeń czy niedostatecznego zwycięstwa w walce o przychylność polskich kobiet uznają Kościół katolicki. Stąd ich wojowniczy antyklerykalizm i niechęć do wiary oraz religii.

„To Kościół zamknął drogę do legalizacji aborcji w Polsce, to on nie daje zgody na przestrzeganie podstawowych praw kobiet” – mówią wprost na zamkniętych spotkaniach. Na Manifach regularnie pojawiają się zaś hasła typu: „Chcemy zdrowia, nie zdrowasiek” czy „Biskup nie jest Bogiem”. Ponadto są przekonane, że tradycyjnie silny Kościół świadomie stawia na spór ideologiczny, aby mobilizować społeczeństwo w imię obrony wartości katolickich. Nie chcą natomiast przyjąć do wiadomości, że polskie kobiety całkiem świadomie dokonują takich, a nie innych wyborów.

Jeśli feministka Agnieszka Graff twierdzi, że „istotnie, trochę o to w feminizmie chodzi, żeby kobiety od macierzyństwa odkleić. Żeby im horyzont życiowy poszerzyć. Wybór dać. Dopuścić do głosu bolesne, ciemne strony matkowania. I tworzyć przestrzeń dla bezdzietności. Takiej z wyboru, bez piętna, bez źle skrywanej pogardy i litości”, to trudno się dziwić, że dla dużej części kobiet taki feminizm jest po prostu nie do przyjęcia.

– Najgorsze jest to, że feministki działają wedle zasady „kto nie z nami, ten przeciwko nam”, dyskryminując kobiety inaczej myślące. W ten sposób często same budują tamy, które uniemożliwiają zbudowanie naprawdę szerokiego bloku wsparcia kobiet. Takiego ponad podziałami – mówi Radziszewska.

Styczeń 2012

Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo