Przeszło 100 tys. ludzi wzięło udział w sobotniej manifestacji trzech central związkowych: „Solidarności”, OPZZ i Forum Związków Zawodowych. Po raz pierwszy w wypowiedziach związkowców pojawił się postulat wcześniejszych wyborów.
Tłum związkowców na ulicach Warszawy robił imponujące wrażenie, podobnie jak przemówienia liderów związkowych, którzy zapowiedzieli strajk generalny i zbieranie podpisów pod wnioskiem o rozwiązanie Sejmu oraz rozpisaniem przedterminowych wyborów. Po zakończeniu akcji związkowcy nie kryli zadowolenia. – Udało się lepiej, niż się spodziewaliśmy. Mamy dowody na to, że z samej „S” przyjechało 130 tys. osób – mówi Marek Lewandowski, rzecznik „S” (według policji demonstrantów było mniej).
W niedzielę na Jasnej Górze ich protesty poparł abp Sławoj Leszek Głódź, który wygłosił homilię do uczestników 31. Pielgrzymki Ludzi Pracy. – Kto twierdzi, że czas związków zawodowych się kończy, daje wyraz swojej arogancji w stosunku do ludzi pracy, niezrozumienia nie tylko ich potrzeb, ale także godności pracy ludzkiej, której należny jest szacunek i ochrona – mówił arcybiskup Głódź. Przytoczył też słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego, że w sporze między władzą a ludem rację ma zawsze lud.
Eksperci przypominają, że włączanie się w czynną politykę szkodziło związkom
Politolog Kazimierz Kik z Uniwersytetu w Kielcach uważa, że czterodniowa akcja protestacyjna pokazała nowe oblicze związków i udowodniła, iż Piotr Duda, szef NSZZ „S”, jest prawdziwym liderem. – Jest elastyczny, bo potrafił odłożyć na bok uprzedzenie polityczne i doprowadził do wspólnego działania trzech central o różnych rodowodach – wylicza Kik. – Postawił na nowe formy demonstracji bardziej dostosowane do oczekiwań ludzi. Zamiast agresji i nienawiści zastosował satyrę i śmiech, co świadczy o jego ogromnej odpowiedzialności politycznej, a zyskał sympatię obywateli, bo przechodnie bardzo dobrze na to reagowali. Okazał się też świetnym organizatorem, bo mimo ogromnej skali protestów, nie doszło do żadnych incydentów.