Prezydencki projekt ustawy o współdziałaniu w samorządzie terytorialnym wywołał wczoraj w Sejmie spore kontrowersje. Nowe prawo ma m.in. umożliwić samorządom powoływanie zespołów współpracy terytorialnej, które dostawałyby dodatkowe środki z budżetu i pozyskiwały fundusze unijne. W projekcie zawarto jednak wiele innych przepisów, m.in. przyznano obywatelom prawo do inicjatywy uchwałodawczej, zlikwidowano zarząd powiatu i – co najbardziej sporne – zapisano zmiany w ustawie o referendach lokalnych.
Kancelaria Prezydenta uznała, że należy utrudnić odwoływanie włodarzy miast poprzez podniesienie progu frekwencji. Dziś, by wynik referendum był wiążący, do urn musi pójść trzy piąte mieszkańców, którzy uczestniczyli w wyborach samorządowych. – Chcemy, żeby do odwołania wójta, burmistrza czy prezydenta potrzeba było tyle samo głosujących co uczestniczyło w ostatnich wyborach – mówił prezydencki minister Olgierd Dziekoński, dodając, że nie jest w porządku, aby mniejszość zmieniała decyzje większości.
W zamian prezydent chce ułatwić mieszkańcom przeprowadzanie referendów tematycznych dotyczących konkretnych decyzji. Tu wymóg frekwencji w ogóle byłby zniesiony, z wyjątkiem referendów o samoopodatkowaniu.
Opozycja nie pozostawiła na obu pomysłach suchej nitki. Podwyższenie frekwencji w referendum odwołującym uznano za próbę ograniczenia prawa obywateli do odwołania nawet najbardziej nieudolnej czy skompromitowanej władzy.
– Równie dobrze mógłby pan prezydent znieść prawo do odwołania wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast, efekt byłby ten sam – mówił Zbyszek Zaborowski z SLD.