Człowiek, który już nie sypnie

Nieżyjący nikomu nie zaszkodzi. A mimo to nazwisko Andrzeja J., biznesmena z branży górniczej, zamyka dziś wszystkie drzwi.

Aktualizacja: 16.03.2014 08:04 Publikacja: 16.03.2014 08:00

Człowiek, który już nie sypnie

Foto: ROL

Powieszone ciało Andrzeja J. znaleziono w pokoju hotelowym w Katowicach 27 lutego. Dwa dni wcześniej menedżer przyjechał z Wiednia, gdzie mieszkał od lat jako obywatel austriacki, by wziąć udział w konfrontacjach z podejrzanymi w największym w Polsce śledztwie dotyczącym korupcji w górnictwie.

58-letni Andrzej J. w zamian za złożenie zeznań obciążających górniczych VIP-ów otrzymał status świadka i poczucie bezkarności. Po tym, co opowiedział śledczym, zarzuty usłyszało 27 osób, w tym byli szefowie Katowickiego Holdingu Węglowego i Kompanii Węglowej, były wiceprezes Południowego Koncernu Energetycznego, i  dyrektorzy kopalń. Rekordzista, były prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, miał przyjąć 2,1 mln zł łapówek.

Fundusz korupcyjny miał stworzyć sam Andrzej J., wieloletni prezes polskiego oddziału firmy Voest Alpine Technika Górnicza i Tunelowa oraz oddziału szwedzkiego Sandvika w Polsce, potentata w produkcji górniczych kombajnów. Poszedł na współpracę, gdy ABW odwiedziła go w jego wiedeńskim domu. Był już zagrożony zarzutami korupcyjnymi.

Co ze śledztwem?

Śmierć J. wstrząsnęła środowiskiem. Trudno jednak znaleźć kogoś, kto chciałby dziś o nim porozmawiać pod nazwiskiem.

Najpowszechniejsza opinia jest taka, że „J. nie wytrzymał presji" i „że nie opłaca się sypać kolegów nawet za cenę wolności". Ale część rozmówców powątpiewa w samobójstwo. – Tu rządzą mafijne zasady, na zdradę miejsca nie ma – mówi „Rz" człowiek ze środowiska węglowego biznesu.

Śmierć kluczowego świadka, który nie potwierdzi już zeznań przed sądem, mocno komplikuje toczące się z pełnym rozmachem katowickie śledztwo. O ile nie pojawią się w nim nowe okoliczności i dowody, latem najprawdopodobniej zostanie zakończone. Prokuratura nie przekreśla jednak jego wyników.

– Dowody zgromadzone w postępowaniu oceni sąd. Nie są to tylko zeznania Andrzeja J. – mówi prok. Leszek Goławski, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w  Katowicach.

Wydział przestępczości zorganizowanej i korupcji katowickiej apelacji ma doświadczenie w ściganiu skorumpowanych menedżerów górniczych. To dzięki jego pracy na ławie oskarżonych zasiada dziś w innej aferze 25 szefów kopalń oraz państwowych spółek węglowych. Mieli wziąć od spółki Emes Minning Service w ciągu pięciu lat 3 mln zł łapówek.

W tamtym śledztwie zaczęło się od zeznań współwłaściciela firmy skłóconego z partnerem. Podobnie to od zeznań Barbary Kmiecik, węglowej bizneswoman, rozpoczęło się inne głośne śledztwo w 2006 r. dotyczące korupcji w górnictwie.

Skala korupcji w tamtych śledztwach to jednak grosze w zderzeniu z łapówkami, jakimi miał obdzielać górniczych bonzów Andrzej J.

J. z wykształcenia był inżynierem, skończył Wydział Maszyn Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Zielonej Górze. W latach 80. wyjechał do Austrii, gdzie zaczął pracę w firmie Carl Walter, by dwa lata później związać się z przedsiębiorstwem Voest-Alpine.

W Polsce budował fabrykę V-A w Tychach. Odbierano go jako światowca, znał języki (co w tej branży jest rzadkością). Od lat legitymował się austriackim dowodem osobistym, używał nazwiska w pisowni zniemczonej.

Jerzy Markowski, były minister ds. górnictwa rządów SLD, poznał J. stosunkowo niedawno – już jako prezesa Kopeksu. Nie zrobił na nim dobrego wrażenia. Markowski chciał Kopex namówić na inwestycję w Jordanii. – Usłyszałem mniej więcej taką opinię: „Wy, Polacy, nie potraficie budować nowoczesnych kopalń" – wspomina.

Z ponad 20 lat w branży 15 J. spędził w polskim oddziale Sandvika. Zeznał, że w latach 1998–2006 ze specjalnego funduszu spółka wypłaciła ponad 9 mln zł łapówek. Były doliczane do ceny urządzenia, które kupowała spółka czy kopalnia.

Markowskiemu nie mieści się to w głowie. Zna środowisko od podszewki, budował kopalnię Budryk w Ornontowicach, był jej dyrektorem. – Kupowaliśmy ogromną ilość sprzętu do nowej kopalni, ale nikt z handlowców nie miał do mnie dostępu. Żadnych protekcji, negocjacji, kolacji. Sprawa tych łapówek to więc podstawowy błąd w pragmatyce – opowiada.

Po branży od lat krąży jednak taki dowcip: „Jak sprawdza się wartość człowieka, którego się chce zrobić prezesem? Po ilości prywatnych telefonów do dyrektorów kopalń". J. prokuratorom przyznał, że gdyby nie łapówki, nie byłby w stanie handlować sprzętem dla kopalń.

Trudno powiedzieć o J., że rozdawał karty w branży – nigdy nie wsiadł na karuzelę państwowych stanowisk w górnictwie obsadzanych od lat tymi samymi ludźmi, nikt nie kojarzy go z hucznych barbórek. Voest Alpine czy późniejsza Sandvik Minning and Construction nie była też największą firmą z branży sprzętu górniczego (jak Famur czy Kopex), ale w ciągu dziesięciu lat na polskim rynku pod wodzą J. wysforowała się na pozycję lidera.

„Szczególnie w ostatnich trzech latach doszło do bardzo dynamicznego wzrostu obrotów od 100 mln PLN do 320 mln PLN" – chwalił się J. na łamach firmowego pisma w 2008 r.

Kluczowym odbiorcą sprzętu Sandvika, ale też serwisu i części zamiennych, od lat był KGHM Polska Miedź. Zastanawia więc, że wśród 27 podejrzanych nie ma nikogo z KGHM. I raczej nie będzie. – Albo J. nie powiedział całej prawdy prokuratorom, albo naciągał wersję o tym, że bez łapówki nie był w stanie handlować – ocenia jeden z biznesmenów.

Ta ręka nie była czysta

J. rozstał się z Sandvikiem wiosną 2012 r. – Zdecydował się podjąć nowe wyzwania poza firmą – mówi oględnie Marcin Kapkowski, obecny dyrektor Sandvik Minning and Construction.

Tym wyzwaniem okazał się giełdowy Kopex. J. został prezesem w lipcu 2012 r.

Kopex zatrudnił J. na bajeczny kontrakt menedżerski, o jakim poprzednicy mogliby pomarzyć. Pracujący z nim w tej spółce wspominają go jako człowieka konkretnego, zdecydowanego, o silnej osobowości. Ale pojawiają się też opinie, że nie został zaakceptowany przez najbliższe otoczenie w firmie. I że w ostatnich miesiącach ludzie, którzy mieli z nim kontakt, pamiętają, że stracił pewność siebie, z którą tam przyszedł.

– Był jakby zaszczuty – opowiada menedżer związany z Kopeksem. Już wtedy w środowisku chodziła plotka o śledztwie korupcyjnym.

Inna katowicka prokuratura (tym razem okręgowa) w tym samym czasie prowadziła rozległe śledztwo w sprawie wyłudzania VAT. Jedną z firm, która na tym korzystała, była Voest Alpine. Andrzej J. był w tym śledztwie jedynie świadkiem. – Nie znaleźliśmy dowodów na to, że mógłby wiedzieć o procederze – mówi „Rz" prok. Marta Zawada-Dybek.

Voest Alpine miała zlecać fikcyjne usługi marketingowe, wyprowadzając pieniądze ze spółki. O niegospodarność oskarżono dwóch dyrektorów – Wacława B. oraz Adama Z. Sąd w ubiegłym roku skazał obu na kary w zawieszeniu, ale proces z powodów proceduralnych ruszył od początku.

Wielu dziś uważa, że to właśnie tamta, dość błaha sprawa stała się początkiem wielkiego korupcyjnego śledztwa. Bo to właśnie Wacław B. (tak wynika z ekspertyzy kryminalistycznej) miał wysłać w 2012 r. anonim do ABW, ujawniając, że Voest, a potem Sandvik korumpował górniczych menedżerów. – On sam nie przyznał się do tego – mówi „Rz" prok. Goławski.

– B. nie miał wiele do stracenia, bo już był na lodzie. J. wyszedł z kłopotów obronną ręką, która nie była czysta – mówi człowiek z branży.

Samobójstwo dziwi

Po ujawnieniu blisko rok temu przez „Gazetę Wyborczą" kulis śledztwa w sprawie łapówek Andrzej J. stał się w środowisku czarną owcą. Po niespełna 11 miesiącach od nominacji stracił stanowisko prezesa Kopeksu (decyzja miała zostać podjęta przed ujawnieniem afery w prasie). Choć oficjalnym powodem jego dymisji były „narastające rozbieżności w zarządzie spółki", miesiąc później Kopex z powodu „strat wizerunkowych" złożył przeciwko J. pozew w sądzie (sąd go jednak odrzucił).

Znajomych J. nie przekonuje teoria o „samobójczej presji", której miałby się poddać. – Andrzej mieszkał w Austrii, był majętny, o silnej osobowości. Nie musiał tu do Polski już nigdy wracać – szuka argumentu jeden ze znajomych.

Prokuratura odtwarza ostatnie miesiące życia J., w tym kluczowe dwa dni, które spędził w Katowicach. Wstępnie założyła, że była to śmierć samobójcza, sprawdza jednak, czy J. nie otrzymywał pogróżek i czy do jego śmierci nie przyczyniły się osoby trzecie.

Wiadomo, że J. nie występował o ochronę ABW. Nie żalił się też śledczym, że ktoś go zastrasza. Nieprawdziwa okazała się również prasowa informacja, jakoby w styczniu przegrał proces wytoczony mu przez Sandvika o straty wizerunkowe. – Szukam powodów tego samobójstwa i nie znajduję – rozkłada ręce jego znajomy.

Andrzej J. nie zostawił listu pożegnalnego, w którym wyjaśniłby swój krok.

Kraj
Najważniejsze europejskie think tanki przyjadą do Polski
Kraj
W ukraińskich Puźnikach odnaleziono szczątki polskich ofiar UPA
Kraj
80. rocznica zakończenia II wojny światowej. Trump ustanawia nowe święto. Dlaczego Polacy nie lubią tego dnia?
Kraj
Relacje, które rozwijają biznes. Co daje networking na Infoshare 2025?
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku