Sądzę, że Donald Tusk opuszcza urząd premiera polskiego rządu, aby objąć stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, w momencie optymalnym z punktu widzenia jego osobistej kariery. Odchodzi po długiej serii wyborczych zwycięstw jako polityk niepokonany na ważne i prestiżowe stanowisko w strukturze Unii Europejskiej. W Polsce byłoby mu już bardzo trudno kontynuować zwycięską passę wyborczą na skutek widocznego wyczerpywania się skuteczności jego metody rządzenia, osobistego zmęczenia, rosnącego znużenia dużej części jego dotychczasowych zwolenników i zaciekłej wrogości opozycji z prawej strony sceny politycznej.
Donald Tusk jest człowiekiem utalentowanym. Ma więc szansę odniesienia sukcesu w swej nowej roli, chociaż nie będzie to łatwe zadanie. W polskiej polityce Tusk przyzwyczaił się do podejmowania jednoosobowo decyzji. Przewodzenie odpowiadało jego charakterowi i temperamentowi politycznemu. Na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej będzie musiał się przemienić w dyplomatę i negocjatora kompromisów, bo nie ma żadnych oznak świadczących o tym, że przywódcy europejskich państw i rządów – zwłaszcza państw aspirujących do odgrywania mocarstwowej roli – byliby skłonni oddać mu część swej władzy.
Zanim jednak zaczniemy oceniać Tuska w nowej roli, wypada podsumować jego premierostwo. O obiektywne oceny nie jest łatwo. Donald Tusk od siedmiu lat dominował w polskiej polityce. Był też stroną sporu głęboko dzielącego nie tylko naszą scenę polityczną, ale – przynajmniej od katastrofy smoleńskiej – także wspólnotę narodową. W tej sytuacji przeciwnicy wizji IV Rzeczypospolitej skłonni byli i są przypisywać Tuskowi rolę męża opatrznościowego, który uratował Polskę przed rządami Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza, a zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości obarczać premiera i lidera PO odpowiedzialnością za wszystkie prawdziwe i domniemane porażki naszego kraju i przypisywać mu najgorsze intencje.
Ostrożny reformator
Siedem lat rządów tego samego premiera i tej samej koalicji samo w sobie było pewną wartością stabilizującą polską demokrację. Umocniło się przekonanie, że konstytucja uchwalona w 1997 roku stwarza co najmniej niezłe ramy funkcjonowania państwa.
Zarazem w ważnych segmentach aparatu państwowego pozostało pod rządami premiera Tuska stanowczo zbyt wiele bylejakości, inercji i złej woli. Wystarczy wspomnieć przygotowania do wizyty państwowej w Katyniu w 2010 roku, bezradność służb specjalnych wobec ostatniej afery taśmowej, praktykę nieuzasadnionego nękania wielu przedsiębiorców przez aparaty skarbowy i ścigania.