Sławomir Sowiński: Sieroty po SLD

PO i PiS muszą łowić wyborców socjalnych

Publikacja: 21.01.2015 00:00

Sławomir Sowiński: Sieroty po SLD

Foto: archiwum prywatne

Na progu roku wyborczego polityczna lewica jest w Polsce w głębokim kryzysie. Zdanie to powtarzane jest tak często, że powoli staje się truizmem. SLD od czasu afer z początku wieku, pomimo wymiany liderów, programów i konceptów politycznych, idzie od porażki do porażki. Wielkie niegdyś postacie postkomunistycznej lewicy, z Aleksandrem Kwaśniewskim i Leszkiem Millerem na czele, ciągle są znane i rozpoznawalne, ale nie potrafią odegrać roli lewicowych odnowicieli czy mężów opatrznościowych. Rozmaite okołolewicowe eksperymenty, jak epizod Twojego Ruchu, kończą się zamieszaniem i bolesnym rozczarowaniem; niezrozumiałe polityczne wolty, jak ta Ryszarda Kalisza, ocierają się o granicę politycznej powagi. Wreszcie w wyborach prezydenckich 2015 roku SLD zgłasza kompletnie nieznaną i nieprzygotowaną politycznie kandydatkę, o której większość elektoratu usłyszała zapewne pierwszy raz w życiu.

Druga tura dla SLD?

Mówiąc to, warto zacząć od oczywistości, jaką jest fakt, że obie czekające nas kampanie są ze sobą silnie związane i pierwsza z nich – prezydencka – jeśli nie przesądzi, to mocno zaciąży na losach tej drugiej, parlamentarnej. A przy zdecydowanej przewadze urzędującego prezydenta, którego reelekcja wydaje się bardzo możliwa, główną stawką kampanii staje się przede wszystkim kwestia jej długości. To, czy zamknie się w jednej czy dwóch turach.

Jeśli prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, podobnie jak Aleksandrowi Kwaśniewskiemu w roku 2000, uda się rzadka sztuka zamknięcia prezydenckiego wyścigu w pierwszej turze, poza jego osobistym sukcesem będzie to dla wszystkich wyraźny sygnał, że 8–9 milionów wyborców jest zadowolonych z biegu polskich spraw po roku 2007 i nie oczekuje żadnej istotnej zmiany. Jako samosprawdzająca się polityczna przepowiednia werdykt taki do minimum ograniczyłby szanse PiS na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych.

Ale jeśli, co można sobie wyobrazić, dojdzie do drugiej tury, wtedy młody, dobrze wykształcony i dobrze się prezentujący kandydat PiS może osiągnąć wynik na poziomie 40–45 proc., co psychologicznie i politycznie otwiera przed Prawem i Sprawiedliwością szanse na walkę o sukces parlamentarny.

I tu właśnie pojawia się istotna rola zaskakującej kandydatki SLD, której kampania – jak wolno dziś spekulować – celuje w kilka procent poparcia. Wskazując na Magdalenę Ogórek, Leszek Miller kierował się zapewne przede wszystkim swym partykularnym interesem, jakim jest zminimalizowanie skutków kolejnej porażki przed wyborami parlamentarnymi i zdjęcie z siebie odium odpowiedzialności za nią. Ale Miller to polityk zbyt doświadczony, by w wyborze tym nie brać także pod uwagę i tego, że wskazując cztery miesiące przed wyborami nieznaną kandydatkę, otwiera Bronisławowi Komorowskiemu drogę do zwycięstwa już w pierwszej turze.

W poszukiwaniu nowych głosów

Lewa strona sceny politycznej może się jednak okazać bardzo istotna, jeśli nie rozstrzygająca, także w przypadku wyborów parlamentarnych. I nie wiąże się to rzecz jasna z jakimś spektakularnym sukcesem SLD, na który środowisko Leszka Millera nie ma dziś wielkich szans, ale odwrotnie, wynika ze słabości tej partii.

Przy lekkim, choć wyraźnym przechyleniu sceny politycznej w prawo obie wielkie, pretendujące do władzy partie mocno usadowiły się na swoich przedwyborczych pozycjach. Platforma wokół mieszczańskiego, pragmatycznego, zadowolonego z transformacji, niezbyt ideowo wyrazistego centrum.

PiS na prawo od centrum, między bardziej umiarkowaną prawicą liberalno-konserwatywną a bardziej wyrazistą prawicą narodowo-katolicką. Taka orientacja w sondażach daje Platformie w tej chwili mniej więcej 30 proc. głosów, PiS nieco mniej. Dużo, ale za mało, aby być pewnym wyraźnego zwycięstwa. Każda z partii potrzebuje więc jeszcze 1–2 miliony nowych, aktywnych wyborców.

Duma czy masło

Kłopot jednak polega na tym, że na własnym terenie nie bardzo da się ich znaleźć. Wiele wskazuje bowiem na to, że nie ma w Polsce dodatkowego miliona zadowolonych z obecnego status quo aktywnych wyborców gotowych głosować na PSL–PO, o którym nie wiedzielibyśmy jeszcze z sondaży. Tym bardziej nie ma też chyba ukrytych dodatkowych 2 milionów wyborców prawicowych gotowych zaufać Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Naturalnym terenem poszukiwań i dla PO, i dla PiS wydaje się coraz bardziej osierocony politycznie przez słabnący SLD segment wyborców socjalnych i lewicowych.

Wyborcy ci to niekoniecznie seniorzy przywiązani resentymentem do PRL. To także, a może przede wszystkim, mieszkańcy średnich, niegdyś wojewódzkich miast, w których czas się zatrzymał. To młodzi, często nieźle wykształceni, którym do wyboru została emigracja lub zasiłek socjalnych. To pracownice supermarketów, rodzicie wielodzietnych rodzin, emeryci i renciści skazani na ZUS i państwową służbę zdrowia. To ci wszyscy, którzy czują się raczej ofiarami niż beneficjentami polskiej transformacji. Ci, którzy bardziej dźwigają jej ciężar, niż korzystają z jej owoców.

Platforma może trafić do nich przede wszystkim przez rozdawanie socjalnych fruktów. Świadczenia, które mogą uczynić suchy, a czasem gorzki, socjalny chleb milionów niezamożnych Polaków nieco bardziej strawnym. Ewoluował w tym kierunku Donald Tusk. Ale jeszcze wyraźniej próbuje zmierzać w tę stronę Ewa Kopacz. Oba jej programowe wystąpienia – i to z października, i to styczniowe – były w gruncie rzeczy katalogiem mniej lub bardziej realnych obietnic materialnych kierowanych do tego właśnie wyborcy.

Ale nie bez szans w walce o ten właśnie elektorat jest także PiS. Nie mając władzy, nie może oczywiście przekonująco zaoferować dziś żadnych dodatkowych świadczeń. Może jednak zaproponować coś, czego ludzie ci potrzebują tak samo jak wsparcia materialnego – poczucie wartości i dumy. Głosząc – czasem przesadnie i bywa, że niesprawiedliwie – krytykę polskiej transformacji i stanu polskiego państwa, PiS staje obok nich, racjonalizując ich poczucie krzywdy, zapomnienia i niesprawiedliwości. To za sprawą czasem zbyt radykalnej retoryki PiS ludzie ci mogą poczuć, że nie są jedynie ofiarami zmiany społecznej czy klientami pomocy socjalnej, ale także, a może przede wszystkim, pełnoprawnymi obywatelami. Obywatelami, których prawem i obowiązkiem jest domagać się sprawniejszego, bardziej sprawiedliwego i bezpieczniejszego państwa.

Która z ofert zwycięży i co okaże się ważniejsze, trudno wyrokować. Ale to gdzieś tu, w coraz bardziej osieroconym przez polityczną lewicę obszarze polskiej biedy, nierówności społecznych i braku perspektyw, rozstrzygnąć się mogą losy nachodzących wyborów.

Autor jest politologiem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego

Materiał Partnera
Dzień Zwycięstwa według Rosji
Kraj
Najważniejsze europejskie think tanki przyjadą do Polski
Kraj
W ukraińskich Puźnikach odnaleziono szczątki polskich ofiar UPA
Kraj
80. rocznica zakończenia II wojny światowej. Trump ustanawia nowe święto. Dlaczego Polacy nie lubią tego dnia?
Kraj
Relacje, które rozwijają biznes. Co daje networking na Infoshare 2025?
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku