Na progu roku wyborczego polityczna lewica jest w Polsce w głębokim kryzysie. Zdanie to powtarzane jest tak często, że powoli staje się truizmem. SLD od czasu afer z początku wieku, pomimo wymiany liderów, programów i konceptów politycznych, idzie od porażki do porażki. Wielkie niegdyś postacie postkomunistycznej lewicy, z Aleksandrem Kwaśniewskim i Leszkiem Millerem na czele, ciągle są znane i rozpoznawalne, ale nie potrafią odegrać roli lewicowych odnowicieli czy mężów opatrznościowych. Rozmaite okołolewicowe eksperymenty, jak epizod Twojego Ruchu, kończą się zamieszaniem i bolesnym rozczarowaniem; niezrozumiałe polityczne wolty, jak ta Ryszarda Kalisza, ocierają się o granicę politycznej powagi. Wreszcie w wyborach prezydenckich 2015 roku SLD zgłasza kompletnie nieznaną i nieprzygotowaną politycznie kandydatkę, o której większość elektoratu usłyszała zapewne pierwszy raz w życiu.
Druga tura dla SLD?
Mówiąc to, warto zacząć od oczywistości, jaką jest fakt, że obie czekające nas kampanie są ze sobą silnie związane i pierwsza z nich – prezydencka – jeśli nie przesądzi, to mocno zaciąży na losach tej drugiej, parlamentarnej. A przy zdecydowanej przewadze urzędującego prezydenta, którego reelekcja wydaje się bardzo możliwa, główną stawką kampanii staje się przede wszystkim kwestia jej długości. To, czy zamknie się w jednej czy dwóch turach.
Jeśli prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, podobnie jak Aleksandrowi Kwaśniewskiemu w roku 2000, uda się rzadka sztuka zamknięcia prezydenckiego wyścigu w pierwszej turze, poza jego osobistym sukcesem będzie to dla wszystkich wyraźny sygnał, że 8–9 milionów wyborców jest zadowolonych z biegu polskich spraw po roku 2007 i nie oczekuje żadnej istotnej zmiany. Jako samosprawdzająca się polityczna przepowiednia werdykt taki do minimum ograniczyłby szanse PiS na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych.
Ale jeśli, co można sobie wyobrazić, dojdzie do drugiej tury, wtedy młody, dobrze wykształcony i dobrze się prezentujący kandydat PiS może osiągnąć wynik na poziomie 40–45 proc., co psychologicznie i politycznie otwiera przed Prawem i Sprawiedliwością szanse na walkę o sukces parlamentarny.
I tu właśnie pojawia się istotna rola zaskakującej kandydatki SLD, której kampania – jak wolno dziś spekulować – celuje w kilka procent poparcia. Wskazując na Magdalenę Ogórek, Leszek Miller kierował się zapewne przede wszystkim swym partykularnym interesem, jakim jest zminimalizowanie skutków kolejnej porażki przed wyborami parlamentarnymi i zdjęcie z siebie odium odpowiedzialności za nią. Ale Miller to polityk zbyt doświadczony, by w wyborze tym nie brać także pod uwagę i tego, że wskazując cztery miesiące przed wyborami nieznaną kandydatkę, otwiera Bronisławowi Komorowskiemu drogę do zwycięstwa już w pierwszej turze.