Choć przemówienie Bronisława Komorowskiego podczas sobotniej konwencji wyborczej trwało ponad 40 minut i traktowało o wielkich wyzwaniach, trudno się oprzeć wrażeniu, że prezydent chce właściwie jednego – kontynuacji. I choć w deklaracjach spogląda w przyszłość, tkwi w przeszłości. Nie ma w jego zapowiedziach przełomowych projektów, odważnych planów, nie ma porywającej wizji. To odwołanie do dotychczasowego dorobku. Wszystko podlane sosem ważnych, choć niewypełnionych treścią spostrzeżeń – o młodych, rodzinie czy edukacji.
W słowach głowy państwa uderza niekonsekwencja logiczna. Z jednej strony mówi o „wielkich wyzwaniach", „kryzysie w Europie", o tym, że decydujemy obecnie o „losie regionu i naszych dzieci", że „musimy dokonać skoku modernizacyjnego". Z drugiej wciąż nawołuje do polityki kontynuacji. Słowo „zgoda" pada w jego przemówieniu kilkadziesiąt razy. „Wybierzmy zgodę" – nawołuje bez końca. Ma to oznaczać odrzucenie „chaosu i politycznych eksperymentów". Prezydent odwołuje się też do tego, że Polska „przeżywa swój złoty okres".
Słuchając Komorowskiego, ma się wrażenie, że mówi on do establishmentu lub tych (zwanych lemingami), którym przekaz o złotym wieku jest bliższy niż niewygodne informacje o zbierających się nad krajem ciemnych chmurach.
Bronisław Komorowski zdaje się mówić: mamy wiele do zrobienia, ale wystarczy, że wybierzecie mnie i ludzi z PO. Choć jako przekaz do elektoratu jest to sensowne, to w zestawieniu z realiami brzmi fałszywie – to Platforma odpowiada za zgubną politykę ciepłej wody w kranie, czyli niepodejmowania wyzwań. Nie bardzo wiadomo, gdzie tu miejsce na ambitne plany modernizacji.
To dlatego konkretne propozycje głowy państwa są nijakie, odwołują się do spraw załatwionych, a nie do przyszłości. Prześledźmy, co się w nich pojawia.