Ja nie mogę przewidzieć, co będzie potem.
A jak pan ocenia efektywność negocjacji z Władimirem Putinem w tzw. formacie normandzkim? Co by się musiało wydarzyć, żeby Ameryka włączyła się do rokowań? Może wraz z naszym krajem?
Oczywiście Mińsk to była inicjatywa kanclerz Merkel i prezydenta Hollande'a.
Oba te kraje, jak pan dobrze wie, przegrały wojnę z Rosją...
Tak jest.
Stany Zjednoczone nigdy wojny z Rosją nie przegrały.
Ale to jest w tej chwili jedyny proces pokojowy, jedyna próba rozwiązania tego konfliktu. W Stanach popieramy te wysiłki, od czasu do czasu się do nich włączamy. Sekretarz John Kerry w tym roku spotkał się z prezydentem Putinem w Soczi, gdzie mocno nalegaliśmy na wycofanie rosyjskiego sprzętu i żołnierzy z ukraińskiego terytorium. Niestety, Rosjanie wciąż tam są.
Czyli efektywność niemiecko-francuskich starań jest słaba?
Ten proces jeszcze nie zaowocował.
A czy jeśli republikanie wygrają w przyszłym roku wybory, zmienią się polityka amerykańska wobec Rosji? Będzie bardziej asertywna? Waszyngton będzie chciał podjąć bezpośrednie rokowania z Moskwą?
Wśród republikanów jest w tej kwestii bardzo duża różnorodność, np. Rand Paul chce wycofać Amerykę z zaangażowania w sprawy międzynarodowe. Ale jeżeli patrzy się na rozwój naszej polityki zagranicznej przez ostatnie 30 lat, nie ma w tym okresie dużo zmian w kwestii naszego podejścia do Rosji. Rosjanie odgrywają bardzo ważną rolę w utrzymaniu bezpieczeństwa międzynarodowego, czasami jest to rola zła, czasami dobra. Byli w ostatnich miesiącach bardzo konstruktywnymi partnerami w negocjacjach z Iranem na temat programu nuklearnego. Nie spodziewam się więc radykalnej zmiany w naszym podejściu.
Rokowania o Transatlantyckim Partnerstwie na rzecz Handlu i Inwestycji (TTIP) wchodzą na ostatnią prostą. Ale wywołują coraz więcej obaw na Zachodzie. Polska, jako państwo bardzo proamerykańskie, a zarazem liberalne, może mieć znaczący udział w doprowadzeniu do finału tych rokowań?
Polska do tej pory była bardzo dobrym partnerem w dyskusjach z Unią Europejską, prawie każdy polski polityk, który mówi o TTIP, jest zdecydowanym zwolennikiem tego projektu. Ta umowa da zresztą dużo korzyści polskiej gospodarce.
Najwięcej obaw jest związanych z wielkimi amerykańskimi koncernami. Czy nie będą łamać praw konsumentów, reguł ochrony środowiska?
Nie sądzę, aby te obawy były bardzo uzasadnione. Sedno TTIP polega na tym, żeby usunąć przeszkody w regulacjach po obu stronach. Bo amerykańskie i europejskie systemy oceny jakości produktów są bardzo podobne, ale jednak nie identyczne. I każdy produkt musi być badany dwa razy. To kosztowne, szczególnie dla małych i średnich firm. I to właśnie im, a nie wielkim koncernom, TTIP pomoże najbardziej.
To zwiększy też solidarność Ameryki z Europą?
Bezwzględnie. Jeśli nasze gospodarki będą bliżej współdziałały, staniemy się jeszcze bezpieczniejsi.
Problem wiz dla Polaków jadących do Stanów Zjednoczonych był dla pana sprawą niemal osobistą. Szczególnym wyzwaniem. Czy fakt, że się nie udało rozwiązać tego problemu, uważa pan za osobistą porażkę?
Oczywiście, że jestem rozczarowany, iż Polski nie ma w programie ruchu bezwizowego. Ale ciężko pracowaliśmy nad tym z administracją Obamy. Problem jest szeroko znany. Uczestnictwo w programie bezwizowym jest bardzo surowo regulowane przez nasze prawo i Polska nie spełnia prawnych wymogów. Jednym z nich jest liczba odmówionych wiz. Zgodnie z tą zasadą nie ma wyjątku, czy ktoś jest z Anglii, Japonii czy z Republiki Południowej Afryki. Każdy kraj, który chce uczestniczyć w programie, obowiązują te same przepisy: liczba odmówionych wiz musi wynosić mniej niż 3 proc.
Ten wskaźnik jednak maleje...
Maleje. Kiedy przyjechałem do Polski, wskaźnik ten osiągał ok 12 proc., w zeszłym roku to było 6 proc., więc cały czas idziemy w dobrym kierunku i jestem przekonany, że prędzej czy później Polska spełni te wymogi. Ale nie jest w porządku, że tak dobry sojusznik jak Polska jeszcze nie uczestniczy w tym programie. Parę lat temu prezydent Obama sugerował, abyśmy złagodzili te przepisy i wskaźnik ustalili na 10 proc. zamiast 3 proc. Taki projekt ustawy nasz Senat uchwalił w czerwcu 2013 roku, ale Izba Reprezentantów nie. Sprawy imigracyjne to bardzo gorący temat polityczny, nie tylko u nas, także w innych krajach. Nie chodzi o Polaków, którzy mają świetną reputację w Stanach, wnoszą duży wkład do rozwoju naszego społeczeństwa Zawsze jednak, gdy pojawia się temat imigracji, debata staje się bardzo emocjonalna i trudna. Jestem rozczarowany, ale będziemy pracować nad tym dalej.
Tylko że próg 3 proc. to efekt bardzo subiektywnych decyzji samych konsulów.
Każda decyzja opiera się na ściśle opisanych w naszym prawie emigracyjnym wymogach. Konsulowie, którzy pracują w Polsce, wcześniej pracowali w innych miejscach, więc do każdego mają takie samo podejście. Są jak sędziowie i stosują te same zasady bez względu na to, czy są w Krakowie, Warszawie, Londynie czy w Kamerunie.
Jakie są pańskie dalsze plany?
Zostaję w Waszyngtonie i będzie to moja najtrudniejsza placówka.
Życzymy więc powodzenia.
Stephen D. Mull – z przerwami dziewięć lat pracował w ambasadzie USA w Warszawie, ostatnie trzy jako szef placówki. Odegrał kluczową rolę w negocjacjach nad wzmocnieniem amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Teraz będzie zastępcą sekretarza stanu Johna Kerry'ego ds. misji specjalnych: jego głównym zadaniem ma być nadzorowanie umowy z Iranem o wstrzymaniu programu atomowego. Znakomicie mówi po polsku, wyróżnił się wieloma niekonwencjonalnymi pomysłami na wzmacnienie polsko-amerykańskiej współpracy.