Oficjalne stanowisko Kremla brzmi: sytuacja w Katalonii to wewnętrzna sprawa królestwa Hiszpanii. Ale kremlowskie media i prokremlowscy blogerzy uwijają się, jak mogą, by wywołać zamieszanie, podając w wątpliwość nielegalny charakter katalońskiego referendum, strasząc wojną domową i wytykając Unii Europejskiej „podwójne standardy".
Te „podwójne standardy" mają dotyczyć niechęci UE i szerzej Zachodu do uznania prawa Katalończyków do samostanowienia przy jednoczesnej zgodzie na samostanowienie Albańczyków z Kosowa.
Najmniej dziwi reakcja Serbii, która nie godzi się z utratą Kosowa. Jej prezydent Aleksandar Vučić i szef MSZ Ivica Dačić też zarzucili w zeszłym tygodniu znacznej części świata zachodniego stosowanie podwójnych standardów. Minister Dačić dodał do tego, że uznanie niepodległości Kosowa „otworzyło puszkę Pandory", a mimo to UE nie chce się przyznać do błędu.
I faktycznie, z dzisiejszego punktu widzenia uznanie, że Albańczycy z Kosowa mają prawo do własnego państwa, nie wygląda dobrze. Stało się to – i tak się tłumaczy UE – w wyjątkowych okolicznościach. Były wyjątkowe, wojna o Kosowo, do której doszło po długich represjach ze strony nacjonalistów z Belgradu, to tysiące ofiar (znacznie więcej albańskich niż serbskich), setki tysięcy przesiedlonych.
Po eksplozji nienawiści współżycie Albańczyków, z którymi jako prześladowanymi wcześniej przez lata i słabszymi identyfikowała się zachodnia opinia publiczna, i Serbów wydawało się niezwykle trudne, jeżeli nie niemożliwe. Albańczycy z Kosowa dostali więc zgodę na niepodległość od najważniejszych graczy Zachodu. W tle czaiła się brukselska obietnica – Kosowo i Serbia spotkają się razem w Unii Europejskiej, granice nie będą miały znaczenia i wszystko będzie w porządku.