Jest ich siedem. Największy ma średnicę kilku milionowych części metra. Jednak specjaliści amerykańskiej agencji kosmicznej świętują: to pierwsze zidentyfikowane okruchy pochodzące spoza naszego układu planetarnego.
Obecnie trwają badania drobinek, jednak specjaliści na razie nie wiedzą w jaki sposób przeanalizować ich skład chemiczny nie niszcząc przy okazji próbki. — Mądrze byłoby na razie je po prostu odłożyć i poczekać, aż będziemy dysponować lepszymi metodami analizy — mówi Michael Zolensky, który nadzoruje prace nad próbkami w NASA Johnson Space Center w Houston.
Na Ziemię przywiozła je bezzałogowa sonda Stardust, której celem było pobranie próbek pyłu z warkocza komety Wild 2 oraz drobniutkiego pyłu kosmicznego. Stardust poleciała w kosmos w lutym 1999 roku. Po wykonaniu zasadniczej części misji, sonda wystrzeliła kapsułę ze złapanymi cząsteczkami w kierunku Ziemi. Opadła ona na spadochronie na poligonie w Utah w styczniu 2006 roku. Od tej chwili trwają gorączkowe prace nad zbadaniem tego, co Stardust rzeczywiście złapała.
Sondę wyposażono w niezwykłą „pułapkę" — strukturę przypominającą kształtem małą rakietę tenisową i wypełnioną aerożelem. To przypominająca dym superlekka substancja stała — porowaty materiał krzemionkowy stanowi mniej niż 1 proc. jego masy, reszta to powietrze. Uderzające w nią okruchy szybko wyhamowywały, a jednocześnie zostawiały za sobą smugi pozwalającej później wykryć drobiny pod mikroskopem.
Właśnie tych smug — i pyłu — poszukują naukowcy. Pomagają im amatorzy, którzy poświęcają swój czas na żmudne przeglądanie mikroskopowych obrazów aerożelu w poszukiwaniu okruchów. Według Andrew Westphala z Laboratorium Badań Kosmicznych Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, naukowcy NASA korzystają z ok. 31 tys. współpracowników, którzy łącznie wykonali już 100 mln analiz. — To wymaga prawdziwej pracy — mówi Westphal. — To nie jest tak, że włączysz sobie komputer i załatwione. Musisz to zrobić sam.