Puste seminaria, wymiecione z kandydatek nowicjaty zakonne, radykalny spadek uczestniczących w praktykach religijnych i głęboki kryzys zaufania do instytucji kościelnej – wszystko to są w Irlandii skutki kryzysu, który rozpoczął się podobnie jak u nas w Szczecinie. Ujawnienie przez prasę pierwszych przypadków krycia duchownych molestujących dzieci i młodzież doprowadziły do wywołania lawiny nowych tekstów, z których każdy ujawniał inny wstydliwy (i nie zawsze prawdziwy) szczegół czy wątek sprawy prześladowania, bicia czy molestowania seksualnego, które miało dokonywać się w instytucjach katolickich.
Nie inaczej jest w Stanach Zjednoczonych, choć tam straty (nie finansowe, lecz moralne), m.in. dzięki zaangażowaniu zdecydowanych świeckich, są nieco mniejsze. Czy podobny skandal grozi Kościołowi w Polsce? Czy „sprawa szczecińska” stanie się kamieniem, który uruchomi lawinę takich spraw?
Na razie niewiele na to wskazuje. O wiele większy skandal, jakim była sprawa arcybiskupa Juliusza Paetza, nigdy do końca niewyjaśniona, wcale nie doprowadził do radykalnej zmiany sytuacji. Ujawniane co jakiś czas skandale, których bohaterami są księża, którzy dopuścili się przestępstw seksualnych, a później z jakichś powodów byli chronieni przez swoich zwierzchników, także nie doprowadziły do zdecydowanego spadku zaufania do biskupów.
Polscy hierarchowie – może nie wszędzie i nie z równym zdecydowaniem, czego dowodem jest właśnie Szczecin czy wcześniej Płock – starają się wprowadzać w życie watykańskie standardy zachowywania się w takich sytuacjach. W Lublinie, Przemyślu (z jednym wyjątkiem Tylawy), Krakowie i wielu innych miejscach duchowni oskarżani o tego typu przestępstwa (a niekiedy niemoralność) są kontrolowani. Gdy trzeba, sprawy kierowane są do sądów świeckich, księża są suspendowani, a później wydalani ze stanu duchownego.
Przed skandalami obyczajowymi w Kościele nie chroni ani reformacja, ani kontrreformacja, a jedynie wierność zasadom