Rz: Znał pan Karola Wojtyłę ponad 50 lat. Widywaliście się najpierw w Krakowie, a od 1980 r., gdy na prośbę papieża przeprowadził się pan z rodziną do Rzymu, w Watykanie. Kiedy widzieliście się po raz ostatni?
Prof. Stanisław Grygiel:
Na Boże Narodzenie 2004 roku. Z Nowego Jorku przyjechał syn z żoną i wnukiem. Papież o tym wiedział. Odebrałem telefon, że chciałby się z nami widzieć. Nie chodził już, miał trudności z mówieniem, ale mamy wspaniałe zdjęcie, jak „walczy na oczy" z wnukiem. On nawet wtedy potrafił nawiązać kontakt z dziećmi.
Zawsze je lubił.
Kiedyś, to było jeszcze przed zamachem, byliśmy u papieża na kolacji. Siedzieliśmy przy stole sami – papież naprzeciwko mnie i żony, córka i syn, wtedy ośmioletni, po bokach. Rozmawiamy. Po pół godzinie syn kopie mnie pod stołem. Pytam cicho, o co chodzi? – Chodźmy stąd, bo tu nudno. Powiedziałem: – Poczekaj jeszcze dziesięć minut. Po dziesięciu minutach znowu mnie kopie pod stołem i mówi to samo. Papież zauważył, że coś się dzieje. Zapytał: – Jakub, o co chodzi? – Ja chcę iść do domu, bo wy jesteście nudni. Papież odpowiedział: – Jakub, ja cię bardzo przepraszam. Zaprosiłem cię na kolację i w ogóle się tobą nie zajmuję.