Od lat słyszymy o zagrożeniu inwazją rosyjską krajów bałtyckich, Finlandii, nawet Polski. Ale nigdy Norwegii, którą przecież dzieli z Rosją granicę lądowa. Pana kraj jest tak dobrze przygotowany na odparcie ataku Moskwy, że ta w ogóle o czymś podobnym nie myśli?
Rosja jest bardzo zaangażowana w Ukrainie. Znaczna część rosyjskich sił konwencjonalnych, które były rozlokowane wzdłuż granicy z Norwegią, została przeniesiona na front ukraiński. Ale jednocześnie obserwujemy, że Moskwa była w stanie przebudować swój przemysł w taki sposób, że produkuje teraz znaczne ilości broni, amunicji. Przeprowadziła także reorganizację sił zbrojnych, odtwarzając Leningradzki Dystrykt Wojskowy. Zapowiedziała ponadto, że rozmieści w przyszłości znacznie więcej sił wzdłuż granicy z Finlandią i Norwegią. Odrębną kwestią są strategiczne zdolności bojowe Rosji, tak morskie, jak i powietrzne. Te zasadniczo pozostają na północy nietknięte, w szczególności w rejonie Półwyspu Kolskiego. Te siły mają obecnie jeszcze większe znaczenie dla Rosji. Pilnie je obserwujemy. Ale też nigdy nie mieliśmy wojny z Rosjanami, którzy pomogli pod koniec drugiej wojny światowej wyzwolić północną część Norwegii. Kilkanaście lat temu doszliśmy do ostatecznego porozumienia w sprawie przebiegu naszej granicy. Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę nasze kontakty z Moskwą zostały bardzo ograniczone, choć utrzymujemy z nimi łączność. Zwiększyliśmy jednak naszą czujność, gdy idzie o ruchy okrętów podwodnych. Niepokoją nas też rosyjskie działania hybrydowe. Obserwujemy cyberataki na wielką skalę na norweskie przedsiębiorstwa, władze publiczne, samorządy. Nieraz trudno jest określić, skąd one pochodzą. Ale z pewnością są to wrogie nam siły.