Jak uniknąć kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie

Śmierć trzech żołnierzy zmusza USA do akcji odwetowej. Taktyka wet za wet może się wymknąć spod kontroli.

Publikacja: 29.01.2024 21:05

Prezydent Joe Biden zapowiedział odpowiedź na atak. Kto odczuje jej skutki?

Prezydent Joe Biden zapowiedział odpowiedź na atak. Kto odczuje jej skutki?

Foto: afp

Tower 22 to jedna z kilkudziesięciu amerykańskich baz wojskowych na Bliskim Wschodzie. Znajduje się w Jordanii u zbiegu granicy tego kraju z Syrią i Irakiem. Służy w niej 350 żołnierzy. W niedzielę rano została zaatakowana przy użyciu czterech dronów z terytorium Syrii. Eksplodowały w pobliżu baraków w bazie.

Zginęło trzech żołnierzy, a ponad 30 odniosło obrażenia różnego stopnia. Do ataku przyznała się organizacja o nazwie Islamski Ruch Oporu w Iraku (IRI), występująca od kilku lat w imieniu czterech szyickich i wspieranych przez Iran bojówek w tym kraju.

Czytaj więcej

Atak na bazę USA, zginęli żołnierze. Joe Biden zapowiada odwet

W oświadczeniu IRI napisano, że atak ten jest „kontynuacją naszego oporu przeciwko amerykańskim siłom okupacyjnym w Iraku i regionie”.

Odwet jest nieunikniony

Waszyngton nie pozostawia żadnych złudzeń, że atak nie pozostanie bez odpowiedzi. To należy do reguł gry w regionie.

W ubiegłym tygodniu siły USA dokonały odwetu, atakując kwaterę Kataib Hezbollah w Iraku, jednej z organizacji tworzących IRI, co było odpowiedzią na wcześniejszy ostrzał amerykańskiej bazy lotniczej w Iraku. Takich akcji było znacznie więcej, ale nie odpowiadano na każdy z ponad 160 ataków na amerykańskie bazy w Iraku i Syrii. W sumie Amerykanie starali się nie przesadzać z odpowiedzią. Tym razem jednak może być inaczej, gdyż trzech zabitych żołnierzy w bazie Tower 22 to pierwsze amerykańskie ofiary śmiertelne od wybuchu kryzysu w regionie po ataku Hamasu na Izrael z 7 października.

Mało kto spodziewa się amerykańskiego ataku na cele w Iranie.

Posłanie z Teheranu

Nici wszystkich akcji przeciwko USA prowadzą do Iranu wspierającego liczne organizacje w regionie walczące z Izraelem oraz sojusznikami państwa żydowskiego. Tworzą tzw. oś oporu i celem ich działań są amerykańskie bazy wojskowe na Bliskim Wschodzie.

– Wiemy, że ataku na bazę w Jordanii dokonały radykalne, wspierane przez Iran grupy bojowników, działające w Syrii i Iraku – oświadczył prezydent Joe Biden kilka godzin później i zapowiedział, że nie pozostanie to bez odpowiedzi.

– Nie mamy z tym nic wspólnego – oświadczył w poniedziałek rzecznik irańskiego MSZ, nie negując, że ataku dokonały proirańskie bojówki. Jak tłumaczył na konferencji prasowej, „nie przyjmują one rozkazów od Iranu” i działają niezależnie, aby przeciwstawić się „jakiejkolwiek agresji i okupacji”.

– Takie zapewnienia nie mają żadnego znaczenia. Jest oczywiste, że ataki proirańskich sił w regionie są w gruncie rzeczy posłaniem Teheranu skierowanym do Waszyngtonu, że to Iran rozdaje karty na tym obszarze i dysponuje odpowiednimi środkami – mówi „Rzeczpospolitej” Nadim Shehadi z Bejrutu, były dyrektor Libańsko-Amerykańskiego Centrum Akademickiego w Nowy Jorku.

Czytaj więcej

Iran zapewnia, że nie ma nic wspólnego z atakiem na żołnierzy USA w Jordanii

Jego zdaniem celem takiej strategii jest wywołanie w roku wyborczym w Stanach Zjednoczonych dyskusji na temat celowości dalszego tak szerokiego zaangażowania sił wojskowych na Bliskim Wschodzie. Zresztą w Bagdadzie rozpoczęły się kilka dni temu rozmowy o opuszczeniu tego kraju przez amerykański kontyngent liczący 2,5 tys. żołnierzy i przybywający tam od dekady z zadaniem walki z tzw. Państwem Islamskim (ISIS).

Zapobiec eskalacji

– Nie można wykluczyć, że atak na bazę w Jordanii zainicjował Teheran, ale możliwe jest także, że uczyniła to proirańska organizacja w Iraku na własny rachunek, licząc na opuszczenie tego kraju przez Amerykanów – mówi „Rzeczpospolitej” Richard Dalton, były brytyjski ambasador w Iranie.

Zwraca uwagę, że bez względu na ustalenie stopnia odpowiedzialności Iranu za ostatni atak na amerykańską bazę cała sytuacja grozi eskalacją. Jest jednak przekonany, że zarówno Iranowi, jak i waszyngtońskiej administracji nadal zależy na niedopuszczeniu do wybuchu wojny regionalnej.

Już w kilka godzin po ataku na bazę w Jordanii gen. Charles Q. Brown Jr., przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, studził atmosferę, tłumacząc, że USA nie chcą eskalacji konfliktu w regionie, prowadzącej do otwartej wojny. Jest dla wszystkich jasne, że musiałoby wtedy dojść do bezpośredniej konfrontacji sił USA i Iranu, z dewastującym skutkiem dla tego ostatniego kraju. Ceną byłby trudny do wyobrażenia zakres destabilizacji całego regionu i katastrofalny wpływ na gospodarkę światową, nie mówiąc o geopolityce.

Tower 22 to jedna z kilkudziesięciu amerykańskich baz wojskowych na Bliskim Wschodzie. Znajduje się w Jordanii u zbiegu granicy tego kraju z Syrią i Irakiem. Służy w niej 350 żołnierzy. W niedzielę rano została zaatakowana przy użyciu czterech dronów z terytorium Syrii. Eksplodowały w pobliżu baraków w bazie.

Zginęło trzech żołnierzy, a ponad 30 odniosło obrażenia różnego stopnia. Do ataku przyznała się organizacja o nazwie Islamski Ruch Oporu w Iraku (IRI), występująca od kilku lat w imieniu czterech szyickich i wspieranych przez Iran bojówek w tym kraju.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konflikty zbrojne
Zmasowany atak powietrzny Rosji na Ukrainę. Polska poderwała myśliwce
Konflikty zbrojne
Ukraińscy pułkownicy planowali zamach na Zełenskiego? Kreml lekceważy doniesienia SBU
Konflikty zbrojne
Rosja grozi, że będzie strzelać do francuskich żołnierzy na Ukrainie
Konflikty zbrojne
Granica polsko-białoruska. Rosyjski dezerter zatrzymany po ucieczce z frontu
Konflikty zbrojne
Nieoficjalnie: Wiadomo dlaczego USA wstrzymały dostawy broni dla Izraela