Joe Biden nazwał atak na żołnierzy USA "nikczemnym" i "całkowicie niesprawiedliwym". Dodał, że polegli żołnierze byli prawdziwymi patriotami, których największe poświęcenie nie zostanie zapomniane. "Nie ma wątpliwości - wszystkich odpowiedzialnych (za atak - red.) pociągniemy do odpowiedzialności w wybranym przez nas czasie i w wybrany przez nas sposób" - zadeklarował prezydent USA.
Do ataku na trzy bazy, w tym bazę na granicy Jordanii i Syrii, przyznała się organizacja Islamski Ruch Oporu w Iraku, skupiająca radykalne milicje powiązane z Iranem.
Agencja AP zacytowała pragnącego zachować anonimowość przedstawiciela USA, według którego liczba poszkodowanych w ataku może wzrosnąć. Według tego źródła, duży dron uderzył w bazę, którą dwóch innych amerykańskich urzędników zidentyfikowało jako obiekt znany jako Tower 22 (Wieża 22), wykorzystywany głównie przez stacjonujących w Jordanii żołnierzy zaangażowanych w misję doradczą. W bazie, której położenia jordańskie władze nie podają do publicznej wiadomości, stacjonują m.in. amerykańskie wojska inżynieryjne i powietrzne. Amerykańska baza w al-Tanf w Syrii jest oddalona od Tower 22 o 20 kilometrów. Według informacji agencji Reutera, stosunkowo wysoka liczba ofiar ataku na Tower 22 wynika z tego, że dron wcześnie rano uderzył w pobliżu koszar.
Niespokojnie na Bliskim Wschodzie
W Jordanii stacjonuje zwykle ok. 3 tys. żołnierzy USA. Niedzielny atak to pierwszy przypadek śmierci amerykańskich żołnierzy w ataku na Bliskim Wschodzie od początku wojny Izraela z Hamasem w Strefie Gazy. Od 7 października amerykańskie obiekty wojskowe w Iraku były atakowane 60, a w Syrii - ponad 90 razy, za pomocą dronów, rakiet i moździerzy. Wojna między Hamasem a Izraelem wybuchła, gdy na skutek ataku Hamasu zginęło ok. 1,2 tys. Izraelczyków. W odwecie izraelskie wojsko zabiło ok. 26 tys. Palestyńczyków.