Gorzka wolność w Chersoniu. I masakra Rosjan w Makiejewce

Półtora miesiąca po wyzwoleniu mieszkańcy opuszczają Chersoń, bez przerwy ostrzeliwany przez rosyjską artylerię. Ukraińcy odpowiadają pod Donieckiem.

Publikacja: 02.01.2023 21:00

Gorzka wolność w Chersoniu. I masakra Rosjan w Makiejewce

Foto: AFP

– Wcześniej ostrzeliwali nas siedem–dziesięć razy dziennie, a teraz strzelają 70–80 razy, całymi dniami. To zrobiło się zbyt straszne – mówi dziennikarzom Jelena na chersońskim dworcu.

Według danych BBC z miasta już wyjechało koleją co najmniej 400 osób, a kolejnych kilkaset próbuje wydostać się własnymi samochodami. Przed wojną Chersoń liczył prawie 300 tysięcy mieszkańców, wyzwolenia 11 listopada doczekało jedynie 70–80 tys.

Odepchnięci na wschodni brzeg Dniepru Rosjanie bez przerwy ostrzeliwują miasto, nawet nie udając, że wybierają cele wojskowe. Prawdopodobnie chcą zastraszyć mieszkańców, bo jednak mają zbyt mało sił, by zniszczyć cały Chersoń.

Czytaj więcej

Jak podsumować rok? Kreml wysłał wytyczne propagandystom

– Chyba chcą nam zniszczyć wszystkie szpitale – stwierdziła jedna z mieszkanek, gdy przed Nowym Rokiem rosyjski pocisk trafił klinikę kardiologiczną. Podobnie w innych wyzwolonych miejscowościach. W poniedziałek rosyjski czołg podjechał nad brzeg Dniepru i cztery razy strzelił w rynek w Berysławiu, mieście położonym na północ od Chersonia.

Ukraińcy cały czas próbują zniszczyć rosyjską artylerię, ale mają zbyt mało sił. A ostrzał jest taki, że przedstawiciele władz boją się zapuszczać na Ostriw, do najdalej na południe wysuniętej dzielnicy miasta, oddzielonej od reszty rzeką Koszewą. Docierają tam tylko wolontariusze.

„Mamy prohibicję (zakaz sprzedaży alkoholu w strefie przyfrontowej – red.), nie mamy choinki. Nie ma jak kupić w mieście, nie ma w porzuconych i wypatroszonych osiedlach wokół, nie ma nawet tam, gdzie jeszcze mieszkają ludzie. Nie do świąt nam…” – pisała przed świętami kolejna mieszkanka Chersonia.

Jednocześnie miasto nie daje sobie rady z falą grabieży porzuconych mieszkań i domów. „Mieszkań jest, ile chcesz. Wszyscy, którzy wyjechali, proszą, by u nich zamieszkać, bo okradają domy na potęgę” – opisuje ta sama mieszkanka. „Pracy jest bardzo, bardzo mało. Prawie nic nie działa” – dodaje bezrobocie do listy kolejny mieszkaniec.

W dodatku wśród mieszkańców narasta wściekłość z powodu znikającej pomocy humanitarnej. Część z dostaw znaleziono jako towary sprzedawane na bazarze. W rezultacie w Chersoniu pojawiła się petycja do prezydenta z żądaniami zdymisjonowania burmistrza i szefa wojskowej administracji obwodu.

„Na zawsze zapamiętam te kolejki, niekończące się ogonki po wodę i jedzenie” – piszą z miasta.

Na drugim końcu frontu, w pobliżu Doniecka, Ukraińcy z kolei starannie wybierają cele wojskowe. Nie strzelają w cywilną infrastrukturę, uważając ją za swoją, a mieszkańców za rodaków. W przeciwieństwie do Rosjan, którzy jednak nadal twierdzą, że Chersoń to część Rosji.

W noworoczną noc, minutę po północy, ukraińskie rakiety trafiły rosyjskie koszary w Makiejewce koło Doniecka. – Dzielnica „Droga Ilicza”. Skrzyżowanie ulic Kremlowskiej i Czugujewskiej. Mój przyjaciel siedział za stołem, gdy wraz z kurantami wyleciały szyby w domu. Szczęśliwy zadzwonił rano. Mówił, że nie ma okien, ale jest w cudownym nastroju – opisywał jeden z mieszkańców Makiejewki.

Rakiety trafiły były dwupiętrowy internat miejscowego technikum, w którym ledwo co rozmieścili się przywiezieni z Rosji żołnierze. W dodatku w piwnicach były składy amunicji, a podwórze zastawiono wozami bojowymi „bez jakichkolwiek śladów maskowania”. Eksplozje zmiotły budynek, nic z niego nie zostało. Nie wiadomo, ile jest ofiar, pierwsze szacunki wahają się od 250 aż do 600 zabitych. Niektóre osmalone ciała znaleziono kilkaset metrów dalej, możliwe, że palący się żołnierze uciekali po prostu przed siebie.

Celny, noworoczny atak wywołał wybuch wściekłości wśród imperialistycznych publicystów i blogerów w Rosji skierowany przeciw wyższym dowódcom na froncie. Takiej ilości zabitych za jednym razem i w jednym miejscu ich armia dawno nie widziała. „Nasi generałowie są nienauczalni, choć po letnim pogromie sztabów sami wolą trzymać się z dala od linii frontu, poza zasięgiem ukraińskich rakiet” – podsumował były dowódca separatystów Igor Girkin.

– Wcześniej ostrzeliwali nas siedem–dziesięć razy dziennie, a teraz strzelają 70–80 razy, całymi dniami. To zrobiło się zbyt straszne – mówi dziennikarzom Jelena na chersońskim dworcu.

Według danych BBC z miasta już wyjechało koleją co najmniej 400 osób, a kolejnych kilkaset próbuje wydostać się własnymi samochodami. Przed wojną Chersoń liczył prawie 300 tysięcy mieszkańców, wyzwolenia 11 listopada doczekało jedynie 70–80 tys.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konflikty zbrojne
Protesty w Izraelu. Tysiące demonstrantów żąda porozumienia z Hamasem
Konflikty zbrojne
Nocny nalot na Zachodnim Brzegu. Wojsko izraelskie zabiło trzech Palestyńczyków
Konflikty zbrojne
Wołodymyr Zełenski mówi o nowym etapie wojny z Rosją
Konflikty zbrojne
Ukraina nie otrzyma szybko zachodniej broni. Kiedy sprzęt i amunicja trafią na front?
Konflikty zbrojne
Gen. Waldemar Skrzypczak: Do końca wojny Ukraińcy nie osiągną przewagi nad armią rosyjską
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił