Port Hudajda to okno na świat rebeliantów Huti, którzy kilka lat temu niespodziewanie z małego regionalnego ruchu stali się poważnym graczem, opanowali znaczną część terytorium Jemenu, ze stolicą Saną włącznie. Rebelianci są szyitami i wpisują się w wielki konflikt w łonie islamu – między Arabią Saudyjską wspieraną przez inne państwa sunnickie oraz szyickim Iranem.
Przerażona wydarzeniami u swoich południowych granic Arabia Saudyjska ponad trzy lata temu rozpoczęła wojnę z proirańskimi Hutimi. Nie sama, zebrała wielu koalicjantów – m.in. Zjednoczone Emiraty Arabskie, Egipt i Sudan. Logistycznej i wywiadowczej pomocy udzielają im przede wszystkim USA, ale także Wielka Brytania, co w związku z rozpoczętą w środę operacją militarną w Hudajdzie wzbudza coraz większą krytykę ze strony opozycji i niektórych polityków rządzącej Partii Konserwatywnej.
– To jest szalony atak na miasto z prawie 750 tys. mieszkańców, którzy zostaną wypchnięci na pustynię, gdzie nie ma wody – grzmiał były konserwatywny minister Andrew Mitchell, cytowany przez portal dziennika „Guardian". Ponad 40 posłów zażądało od premier Theresy May, by zrobiła wszystko dla powstrzymania walk, a jeżeli się nie uda, to by wstrzymała współpracę wojskową z Saudyjczykami i ich koalicjantami. Na żądanie Londynu jeszcze w czwartek miało się odbyć zamknięte dla mediów posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Przez port w Hudajdzie, o którą rozpoczęła się najpoważniejsza bitwa tej wojny, dociera pomoc humanitarna dla kilku milionów Jemeńczyków. Jemen, najbiedniejszy kraj arabski położony na samym krańcu Półwyspu Arabskiego, nigdy nie budził wielkiego zainteresowania. Teraz jest podobnie. Wydaje się jednak, że przedstawianie go jako miejsca największej katastrofy humanitarnej współczesności jest bliskie prawdy. Według różnych danych w czasie trzech lat wojny zginęło od 10 tys. do kilkunastu tysięcy cywilów, wielu w wyniku saudyjskich bombardowań.