Zresztą pomyśl, Polaku, sam: „czy ktoś wcześniej dał ci tyle, co my?", „czy za poprzednich rządów było ci lepiej?", „czy nasi poprzednicy z takim zapałem wspierali twoją rodzinę, twoją firmę, twoje miasteczko, twoją wieś?". A może być tylko lepiej, bo PiS nie ma rozsądnej alternatywy. Żadna inna partia nie ma bowiem pomysłu na Polskę.
Zrobiona w iście amerykańskim stylu, powtarzająca sprawdzony w kampanii 2015 roku schemat (jego elementem ma być m.in. gospodarski objazd kraju PiSbusem), niedzielna konwencja samorządowa partii rządzącej mogła przypaść (i zapewne przypadła) do gustu wielu jej sympatykom. Usłyszeli bowiem to, co usłyszeć chcieli. PiS powiedział im jasno, że swoje obietnice realizuje. Da jeszcze więcej, ale w wyborach lokalnych trzeba postawić na działaczy PiS. Nikomu innemu ufać nie można.
Diabeł jednak jak zwykle tkwi w szczegółach. Wiele rzeczy, o których w swoim wystąpieniu mówił premier Mateusz Morawiecki, w setkach, tysiącach samorządów funkcjonuje już dziś. I wcale nie rządzą nimi protegowani rządzących. Weźmy chociażby zapowiedź niższych opłat za wywóz odpadów dla tych, którzy je segregują. Albo rewitalizację dworców kolejowych, które samorządy (premier niektóre z nich wymienił) zamieniają np. na centra kultury. To wszystko w Polsce już się dzieje od lat – m.in. dzięki wsparciu funduszy europejskich. Z tych samych funduszy gminy tworzą nowoczesne place zabaw dla dzieci, remontują lub budują od podstaw chodniki i drogi lokalne. Oczywiście, tam gdzie burmistrzem lub wójtem jest działacz PiS, jest od blisko trzech lat łatwiej. Ale inni też radzą sobie nie najgorzej i nie potrzebują do tego partyjnego znaczka w klapie.
Jeśli zatem w konwencji PiS szukać jakiejś nowości, to nie jest nią „piątka Morawieckiego", lecz deklaracja prezesa Jarosława Kaczyńskiego o tym, że Polska nie pójdzie drogą Wielkiej Brytanii i nie opuści Unii Europejskiej, bo „Polacy chcą być w Europie i UE". Prawie trzyletnie już kontakty rządu PiS ze Wspólnotą wskazywały bowiem na coś zupełnie innego. Z UE skonfliktowaliśmy się na wielu frontach, a niedawne głośne słowa wicepremiera Jarosława Gowina o prawie do nieposłuszeństwa sugerowały, że nie interesuje nas przyszłość w zjednoczonej Europie, lecz że pragniemy pójść swoją drogą.
Ale słowa to jedno, a czyny drugie. Na razie nasze stosunki z UE wciąż są napięte, a dialog ogranicza się do wymiany ciosów. A najwięcej na tym stracić może właśnie tzw. Polska lokalna. W PiS zdają się to dostrzegać i następuje powolna zmiana narracji. I dobrze, bo lepiej późno niż wcale.