Honory przypadły konkretnym ludziom, z którymi można się identyfikować, inspirować ich działaniami, biografią. A nie, jak w często w ostatnich latach, organizacjom, które może i mają jakiś szefów, liderów, ale niekoniecznie nadających się na bohaterów - na twarz przesłania związanego z najważniejszą nagrodą świata. Jest to też wybór bliski ideom wyrażonym w testamencie Alfreda Nobla - niesieniu pokoju, łagodzeniu skutków działań wojennych.
Nadię Murad i Denisa Mukwege komitet noblowski nagrodził za walkę z - nazwijmy to w ten sposób - bombą S, czyli seksualną przemocą stosowaną przez żołnierzy, bojowników, terrorystów, dżihadystów. Z gwałtami, gwałtami zbiorowymi, niewolnictwem seksualnym, handlem ludźmi. Niszczeniem fizycznym i psychicznym kobiet na polu walki.
Kobieta i mężczyzna. Jezydka, odważna ofiara bomby S, i Kongijczyk z Konga-dawnego Zairu, wielce zaangażowany w ratowanie tysięcy ofiar. Pochodzą z miejsc, które mogą się nam wydawać odległe - subsaharyskiej Afryki i Bliskiego Wschodu. Także wojny, które się tam toczyły, toczą, będą toczyć, mogą uchodzić w oczach mieszkańców spokojnego Zachodu za nienasze.
Los kobiet rażonych bombą S, nagłośniony przez Nagrodę Nobla, powinien nam jednak uświadomić, że jest to sprawa jak najbardziej nasza. Nie tylko dlatego, że wśród imigrantów, którzy szukają schronienia w Europie, są takie właśnie kobiety. Także dlatego, że Europa tak na dobre jeszcze nie wysłuchała opowieści o kobietach gwałconych na jej terytorium - siedemdziesiąt parę czy dwadzieścia parę lat temu, podczas drugiej wojny światowej czy wojny jugosłowiańskiej.
Ofiary gwałtów z lat 40. ubiegłego wieku dokonywanych przez Niemców czy Sowietów (lista nie jest oczywiście pełna) przez dekady milczały o swojej tragedii, nie było chętnych, często z powodów politycznych, do słuchania o traumach kobiet.