Zawsze, przy takiej tragedii, najłatwiej uderzyć się w cudze piersi. Ale tej pokusie należy się oprzeć z całą mocą. Jeśli śmierć prezydenta Gdańska zaczniemy przedstawiać zgodnie z logiką politycznego konfliktu w Polsce, wówczas strywializujemy ją, sprowadzimy do kolejnego – mimo że tak bardzo tragicznego – powodu do tego, by różnić się jeszcze bardziej. A tymczasem ta straszliwa śmierć powinna nas połączyć – nawet jeśli tylko na chwilę.
Wiele wskazuje na to, że zbrodni dokonała osoba niepoczytalna. Zabójca obwiniał wprawdzie Platformę za to, że trafił do więzienia – ale przecież nóż skierował w stronę polityka, który nie był już od jakiegoś czasu politykiem PO, nie miał też nigdy nic wspólnego z więziennictwem, ani wymiarem sprawiedliwości. Tak naprawdę trudno dziś powiedzieć, dlaczego swoją nienawiść skierował on w stronę ś.p. Pawła Adamowicza. A to z kolei oznacza, że prawdopodobnie ofiarą mógł paść równie dobrze każdy inny polityk.
Trudno jednak nie zadać sobie przy tej okazji pytania, czy każdy z nas, uczestników debaty publicznej, dostrzegając źdźbło w oku każdego kto nie z nami, nie ignoruje źdźbła – a może czasem belki – w swoim oku. Czy sami nie brutalizujemy niepotrzebnie debaty publicznej, przedstawiając to, co dzieje się w kontekście polskiej polityki, z perspektywy Armagedonu, ostatecznej walki dobra ze złem. Walki, w której w czasie kłótni nie bierze się jeńców, a zamiast argumentów szuka się sposobu na całkowite zdyskredytowanie przeciwnika. Zwykła różnica zdań urasta wówczas do rangi bitwy decydującej co najmniej o losach Polski, jeśli nie świata. A najgorsze, że w takiej dyskusji nie ma zbyt mocnych słów, zbyt ciężkich oskarżeń, często nie ma praktycznie żadnej granicy – bo celem jest zwycięstwo nas, sił dobra, które uświęca wszelkie środki.
Teoretycznie wydaje nam się, że każdy wie, iż to tylko taki teatr, że po wszystkim można strzepnąć z siebie kurz słów i podać sobie z uśmiechem ręce. A co jeśli niektórym ta granica się zaciera? Co jeśli w czyimś umyśle ten świat retorycznych wojen staje się twardą rzeczywistością, przez pryzmat której stara się zrozumieć swoje frustracje i niepowodzenia. Czy tak było w przypadku bandyty z Gdańska? Nie wiem. Ale niepokojąca jest sama myśl, że tak czasem może być.
Bandyta z Gdańska uderzył w nas wszystkich, bo zabił przedstawiciela władz naszego państwa. Bo zatruł festiwal altruizmu wobec naszej wspólnoty – jakim jest WOŚP – swoją nienawiścią. Bo odebrał nam radość z tego, że akurat tego jednego dnia w roku różnimy się jakby trochę mniej.