Zresztą konflikt mógł być zaskoczeniem i dla tych, co nie oddzielają tak łatwo przeszłości od tego, co teraz. Są przecież przypadki, że prowincja w jednym kraju nosi taką samą nazwę jak sąsiedni kraj i nikomu to nie przeszkadza. Jeden w Europie - prowincja Belgii, która przylega do Luksemburga, nazywa się w oficjalnym w tych obu krajach języku francuskim Luxembourg (po polsku Luksemburgia).
Na Bałkanach było to jednak przeszkodą. Grecy blokowali zachodnie aspiracje sąsiada, zgłaszane nawet przez macedońskich nacjonalistów; nie wpuścili go do NATO. I zmuszali używania na forum międzynarodowym nazwy potworka – FYROM, w którym to „Y” nawiązuje do Jugosławii, państwa, którego już dawno nie ma.
Spory o symbole, których inni nie rozumieją, mają to do siebie, że się nakręcają. Nacjonalizm narastał po obu stronach, ku uciesze Moskwy, która długo nie musiała się obawiać, że Macedonia trafi do instytucji zachodnich – przejdzie na drugą stronę. Teraz przejdzie, najpierw do NATO, w przyszłości – ma szansę i do Unii Europejskiej. Stało się to dzięki odważnym politykom z obu krajów, przede wszystkim premierom – Aleksisowi Ciprasowi i Zoranowi Zaewowi.
Rosja podsycała protesty w obu krajach, finansowała działaczy, prawosławnych duchownych, kibiców. Wbrew sobie przekonała Ciprasa, że nie warto, by jego kraj sprawiał wrażenie konia trojańskiego Kremla w Unii.