Prawo i Sprawiedliwość oficjalnie ocenia tekst w „Gazecie Wyborczej" jako prezent i laurkę dla prezesa. W tej narracji Jarosław Kaczyński wychodzi na osobę uczciwą. Nie całkiem zgoda, bo w biznesie normą jest jednak podpisywanie umów i płacenie za wykonaną usługę, a nie doprowadzanie do sprawy sądowej. To jednak mniejszy problem PiS. Większym jest to, że partia, która miała być wzorcem z Sevres etyki w życiu publicznym, jak nikt miesza biznes z polityką.
Czytaj także: Czy "taśmy Kaczyńskiego" wywrócą prezesa?
Publikacja „GW" zafundowała Prawu i Sprawiedliwości kolejny poważny kryzys wizerunkowy. I to o tyle boleśniejszy od poprzednich, że trafia w samo serce i mózg partii. Dotąd przecież Jarosław Kaczyński był skutecznie izolowany od kryzysów i skandali, oddzielony szczelnym kordonem od świata zewnętrznego, od przeciwników i prasy. Pojawiał się tam, gdzie uważał za stosowne. Udzielał wywiadów tylko tym, którym chciał, i kiedy chciał. Wszystko na swoich warunkach i tylko ze swego matecznika na Nowogrodzkiej, gdzie czuł się absolutnie bezpieczny.
Ale nagle cała ta bańka, którą stworzył, pęka. Wychodzą na jaw rozmowy nagrane w najbezpieczniejszym dla prezesa miejscu na świecie. To prawdziwy cios dla partii, ale przede wszystkim dla jej już wystarczająco nieufnego i podejrzliwego lidera. Jak się to odbije na jego psychice, relacjach? Trudno mieć wątpliwości.
Piszę o kolejnym kryzysie wizerunkowym, bo te od niedawna stały się dla partii rządzącej codziennością. Sprawa Marka Chrzanowskiego, asystentek Adama Glapińskiego, zignorowanie przez prezesa PiS w Sejmie minuty ciszy poświęconej pamięci prezydenta Adamowicza. W poniedziałek zatrzymanie Bartłomieja M. i kolegów. We wtorek „wieżowce prezesa". To wygląda już jak efekt kuli śniegowej. Spece od public relations PiS mają pełne ręce roboty. Bez względu jednak na to, jak sobie poradzą, i tak mają małe szanse na ratowanie sondaży. Badania to potwierdzają.