Takich słów Emmanuel Macron nie wypowiedziałby pod adresem Chin, które spalają najwięcej węgla na świecie, bo francuski biznes za dużo by na tym stracił. Ani Rosji, z której autorytarnym przywódcą wchodzi w coraz bliższe związki. Tym bardziej Niemiec, choć są one największym konsumentem węgla w Unii.
Ale w drodze do Nowego Jorku prezydent Francji nie zawahał się po raz kolejny obrazić naszego kraju, zarzucając mu blokowanie w pojedynkę umowy o osiągnięciu neutralności w emisji gazów cieplarnianych przez zjednoczoną Europę do 2050 r. – Niech idą manifestować do Polski – oświadczył pod adresem zwolenników czystego środowiska, ale także zwykłych chuliganów, którzy w miniony weekend znów siali zniszczenie na ulicach Paryża.
W 1952 r., gdy w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie wciąż jeszcze siedzieli skazywani na śmierć bohaterowie podziemia i najostrzejsza faza stalinowskiej dyktatury jeszcze nie była za nami, Zgromadzenie Narodowe zainicjowało program rozwoju energetyki atomowej, który stopniowo zapewnił Francji większość produkcji energii i pozwolił jej ograniczyć emisję dwutlenku węgla. Tyle że zasługa Francji w tym jest żadna. Wolność zawdzięczała ona tej samej Ameryce, która pozostawiła nas na pastwę Moskwy. Stracone w ten sposób pół wieku Polska w ostatnim pokoleniu nadrabia w sposób niezwykły: ponieważ było ją stać na reformy, na które Macron nigdy się nie odważył, rozwija się trzykrotnie szybciej niż Francja.
Ale nasz kraj potrzebuje jeszcze nieco czasu, by wyrównać rachunki historii, także gdy idzie o ochronę środowiska. Fundusz transformacji ekologicznej, który jest planowany w Brukseli, z pewnością mógłby w tym pomóc. Od Włoch i Wielkiej Brytanii po Węgry, Polskę czy Brazylię – Macron stał się specjalistą od obrażania krajów, które, jak mu się wydaje, nie mogą się na nim odegrać. Szkoda, że nie pochyla się nad ich historią. Francja lepiej by na tym wyszła.