Premier nie kluczył, nie dzielił włosa na czworo, a jasno wskazał, gdzie jest problem. Nie w odpowiedzialnych pieszych, którzy wskakują pod jadące szybko, ale bezpiecznie samochody, a w łamiących przepisy kierowcach. Dobrze, że takie słowa padły w exposé – będzie można przypominać je obozowi władzy przez kolejne cztery lata. Bo obawiam się, że jeszcze nie raz usłyszymy od prawicowego polityka lub publicysty, że to kierowcy są w Polsce dyskryminowani.
Pomysł wprowadzenia pierwszeństwa dla pieszych jeszcze przed wejściem na pasy nie cieszy się w Polsce powszechnym poparciem. Wciąż padają argumenty, że w Polsce to się nie sprawdzi, że skończy się to zwiększeniem wypadków na przejściach. Na szczęście premier Morawiecki zamiast słuchać podszeptów z prawicowego salonu - zapoznał się z faktami. I nie tylko z badaniami, które rzeczywiście wskazują, że o ile w Polsce zdecydowana większość pieszych zachowuje się przepisowo, a niestety większość kierowców nie. Ale na przykład dowiedział się także, jaki rzeczywisty wpływ na zmniejszenie się śmiertelności ofiar ma wprowadzenie pierwszeństwa pieszych. I że Litwie, gdzie wprowadzono je w 2018 roku, liczba ofiar wypadków drogowych spadła o 11 proc., o czym pisali w „Rzeczpospolitej” Jakub Nowotarski i Jan Mencwel.
Mateusz Morawiecki pozytywnie zaskakuje dużą wiedzą o bezpieczeństwie ruchu drogowego. Tuż po głośnym wypadku na warszawskich Bielanach (ul. Sokratesa) udzielił portalowi WP wywiadu, w którym nawet tłumaczył czytelnikom, skąd się bierze stosowane praktycznie w całej Europie ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 50 km/h.:
„Wynika to z kilku udowodnionych naukowo uwarunkowań. Po pierwsze, człowiek reaguje na bodźce z opóźnieniem – od zauważenia pieszego na pasach, do rozpoczęcia hamowania upływa cenny czas. Po drugie, pojazdy nie zatrzymują się od razu – im większa prędkość, tym dłuższa droga hamowania. Po trzecie, człowiek ma ograniczone pole widzenia – kierowca widzi wąski pasek drogi przed sobą, a żeby zobaczyć pieszego kierującego się na przejście, musi się rozejrzeć. Jeśli już dojdzie do wypadku, to prędkość determinuje obrażenia – właśnie przy mniej więcej 50 km/h wypada śmiertelna granica, powyżej której szanse pieszego na przeżycie są znacznie mniejsze niż do tej granicy”.