Reklama

Bogusław Chrabota: Pseudo-debaty. Czy to zapowiedź światowego trendu?

Precedensowe w skali światowych demokracji polskie jednoosobowe „półdebaty” można traktować na równi jako diagnozę końca, jak i swoistego początku ewoluującego instrumentarium wyborczego nowoczesności.

Aktualizacja: 07.07.2020 18:09 Publikacja: 07.07.2020 08:39

Bogusław Chrabota: Pseudo-debaty. Czy to zapowiedź światowego trendu?

Foto: Fotorzepa, Jacek Nizinkiewicz, Michał Kolanko

O ile bowiem z perspektywy tradycji to diagnoza: załamania wspólnoty, coraz głębszej polaryzacji, czy erozji zaufania publicznego, o tyle z punktu widzenia coraz bardziej tożsamościowej polityki, to nic innego tylko przeniesienie do otwartej debaty publicznej schematów z platform społecznościowych.

Tam – jak opisują socjologowie – dominują hermetyczne bańki, gdzie nie liczy się nic innego tylko wewnętrzne mechanizmy tożsamościowe i lojalnościowe. Członkowie tych zamkniętych społeczności trybalnych po prostu wiedzą lepiej, ich związki z politykiem są niepodważane i z natury nie chcą słuchać i ważyć racji strony przeciwnej. Grupa lojalnościowa ewoluuje tym sposobem z czynnego i otwartego na debatę elektoratu obywatelskiego w stronę głęboko spolityzowanej sekty, dla której nie liczą się racjonalne argumenty, tylko wyznanie wiary. Pomiędzy takimi grupami dialog nie jest możliwy, a konfrontacja musi nieść z sobą werbalną, czy fizyczną agresję.

Właśnie tak wyglądały obie polskie „półdebaty” w Końskich i Lesznie. Zastrzegam przy tym, że większą ceremonialność i pierwiastek tożsamościowy dało się odnaleźć po stronie – doskonale skądinąd wyreżyserowanego – spektaklu z Andrzejem Dudą w roli głównej. Mniej protokolarne było otwarte jednak dla dziennikarzy z wielu stron wystąpienie Rafała Trzaskowskiego.

Czytaj także:

Debata korespondencyjna: Duda w Końskich, Trzaskowski w Lesznie

Reklama
Reklama

Ale zostawmy sam spektakl na boku. Bo może za chwilę obie figury polskiej sceny politycznej zastąpią innego formatu mężowie stanu. Czy trudno sobie wyobrazić obawy sztabów wyborczych przed bezpośrednią konfrontacją Donalda Trumpa i Joe Bidena? Nie całkiem. Od pewnego czasu tak właśnie debatuje z narodem Władimir Putin. Czy jest wyobrażalna jego bezpośrednią konfrontacja na przykład z takim Aleksiejem Nawalnym? Nietrudno na to pytanie odpowiedzieć. W tym kontekście korespondencyjna polska debata między Końskimi i Lesznem byłaby niczym innym tylko znakiem czasu i zapowiedzią marnej przyszłości. Niestety.

O ile bowiem z perspektywy tradycji to diagnoza: załamania wspólnoty, coraz głębszej polaryzacji, czy erozji zaufania publicznego, o tyle z punktu widzenia coraz bardziej tożsamościowej polityki, to nic innego tylko przeniesienie do otwartej debaty publicznej schematów z platform społecznościowych.

Tam – jak opisują socjologowie – dominują hermetyczne bańki, gdzie nie liczy się nic innego tylko wewnętrzne mechanizmy tożsamościowe i lojalnościowe. Członkowie tych zamkniętych społeczności trybalnych po prostu wiedzą lepiej, ich związki z politykiem są niepodważane i z natury nie chcą słuchać i ważyć racji strony przeciwnej. Grupa lojalnościowa ewoluuje tym sposobem z czynnego i otwartego na debatę elektoratu obywatelskiego w stronę głęboko spolityzowanej sekty, dla której nie liczą się racjonalne argumenty, tylko wyznanie wiary. Pomiędzy takimi grupami dialog nie jest możliwy, a konfrontacja musi nieść z sobą werbalną, czy fizyczną agresję.

Reklama
Komentarze
Jacek Czaputowicz: Karol Nawrocki pojedzie do Waszyngtonu jako petent, a nie podmiotowy lider
Komentarze
Estera Flieger: Konflikt Nawrockiego z Tuskiem to ściema. Żaden nie chciał lecieć do USA
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Gdy dzieje się historia, rząd i prezydent spierają się o to, kto ma krótsze spodenki
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Solidarność jest dłużniczką powstania warszawskiego
Komentarze
Jędrzej Bielecki: O nas bez nas. W Białym Domu u Donalda Trumpa brakuje Polski
Reklama
Reklama