Pierwszy raz od dłuższego czasu ważny polityk solidarnościowy – któremu trudno zarzucić neurotyczne reakcje – przypomniał o konsekwencjach takiego powrotu. Politolodzy stawiają wprawdzie tezę o możliwej koalicji PO – LiD, ale nie wywołuje ona szerszych emocji. Czy słusznie? Czy SLD naprawdę tak się zmieniło? Czy odejście jednego jedynego Leszka Millera gwarantuje likwidację korupcyjnych ciągot w całej partii? A czy kandydat LiD na premiera zerwał choćby z piciem?

Dziś politycy PO uważają Kwaśniewskiego za polityka osamotnionego i skompromitowanego. Donald Tusk bagatelizuje jego rolę, wskazując, że były prezydent „nie jest czynnym politykiem i jest patronem ugrupowania, które nie może liczyć na zwycięstwo”. Ale czy tak będzie również po wyborach?

LiD nie musi się martwić brakiem pierwszego miejsca w wyborczym wyścigu. Gdyby powstała koalicja LiD z PO, to mimo mniejszej ilości posłów Kwaśniewski wcale nie musiałby być słabszym partnerem. Zwłaszcza że w wielu zachodnich stolicach to lider LiD ma większe poparcie niż szef PO, partii uważanej za „upudrowany PiS”.

Płażyński w swoim wystąpieniu przypomniał, że PO powstawała sześć lat temu jako alternatywa dla rządów lewicy. Ma do tego prawo, bo to on był jednym z założycieli Platformy. Ostrzegł, że powrót do polityki ludzi, których bawi odzywka „mordo ty nasza”, jest realny i że PO, skupiając się niemal wyłącznie na „antykaczyzmie”, skazuje się na koalicję z LiD. Były marszałek Sejmu chce w miarę swych możliwości to zablokować. Warto przyjąć ten wybór z należną mu uwagą.