Najwyraźniej 6-procentowy skok PiS w sondażach po poniedziałkowej dyskusji przemówił premierowi do wyobraźni.
Na politycznej widowni ta decyzja może jednak zrobić wrażenie pewnej kapryśności - jeszcze niedawno premier mówił bowiem o Tusku jako o pomocniku Kwaśniewskiego, z którym nie warto wdawać się w polemiki. A ta kapryśność bardzo kłóci się z wizerunkiem twardego i pewnego siebie dominanta na polskiej scenie politycznej.
Dziś można żartobliwie powiedzieć: słowo się rzekło, debata u płota. Zgodę Kaczyńskiego wykorzystał jednak Tusk, który ogłosił, że przed rozmową z liderem PiS najpierw spotka się z Kwaśniewskim. Odgryzł się w ten sposób premierowi za ubiegłotygodniowe lekceważenie.
Wszystkie te drobne złośliwości nie zmieniają faktu, że końcowa i decydująca dyskusja odbędzie się między liderami PiS i PO. To dobrze, bo między tymi dwiema partiami trwa od samego początku kampanii wyścig o zwycięstwo - łeb w łeb. Dzięki ostatniej debacie Tusk wyjdzie z upokarzającej roli outsidera, a Kaczyński uzna dość oczywisty fakt, że właśnie lider PO jest jego głównym rywalem.
Można się domyślać, że w tym decydującym pojedynku Donald Tusk będzie chciał się pokazać jako polityk jutra, swojego rozmówcę ustawiając w roli człowieka niedzisiejszego, zapatrzonego w problemy jeszcze z czasów komunizmu. Z kolei premier będzie walczył o wizerunek wiarygodnego i pewnego siebie przywódcy, zabiegając, aby lider PO był postrzegany jako polityk niepoważny, niezdolny do wzięcia na swoje barki ciężaru władzy.