Niemiecki problem z Europą

Często od niemieckich polityków słyszymy, że oni - w przeciwieństwie do polityków polskich, a ostatnio i francuskich - robią coś, bo to jest dobre dla Europy. Ale w końcu za antyeuropejskość dostało się Berlinowi i to od razu od Jose Manuela Barroso, przewodniczącego Komisji Europejskiej.

Publikacja: 08.10.2007 02:16

Jerzy Haszczyński

Jerzy Haszczyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Barroso niemiecką politykę europejską nazwał "pełną sprzeczności". I trafił w sedno. Niemcy, najpotężniejszy kraj Unii i najwięcej na nią płacący, zgrabnie posługują się europejską retoryką, ale jednocześnie mocno bronią własnych interesów.

Jeżeli Niemcom, gdy w pierwszym półroczu 2007 r. przewodniczyły UE, zależało na pewnym porozumieniu, to oczywiście miało to być porozumienie "zapewniające rozwój Europie". Dobre dla Europy jest też to, że Niemcy będą miały najwięcej głosów w Radzie UE, choć jeszcze kilka lat temu wystarczało im tyle, co znacznie mniej ludnej Francji.

Trzeba przyznać, że ta "europejska" retoryka Niemiec była czasem miła dla polskiego ucha. Zwłaszcza podczas szczytu w Samarze, gdzie prezydent Putin usłyszał od kanclerz Merkel, że sprawa polskiego mięsa jest sprawą europejską.

Jednak prounijnym deklaracjom towarzyszą czyny, które świadczą o tym, że Niemcy dbają przede wszystkim o Niemców. O niemieckich pracowników (z nowych państw UE na swoim rynku widzą chętnie tylko najwybitniejszych specjalistów, których się sami w odpowiedniej liczbie nie dochowali, i sezonowych pracowników w zawodach, których Niemcy nie chcą wykonywać). O niemieckie przedsiębiorstwa (także i te, które mają wspólnie z Rosjanami wybudować gazociąg północny). O niemieckich szefów europejskich firm i niemieckich polityków w europejskich instytucjach.

Nie oglądając się na unijnych partnerów, Berlin walczy także o swoje (bardzo ważne) miejsce w świecie - chce uzyskać stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Po co jednak kolejny kraj Unii, po Francji i Wielkiej Brytanii, ma być stałym członkiem Rady, skoro UE ma prowadzić wspólną politykę międzynarodową?

Niemcy stoją przed rozwiązaniem sprzeczności, którą wytknął im Barroso. Muszą sobie i innym wskazać, gdzie przebiega granica między interesami narodowymi i europejskimi.

Barroso niemiecką politykę europejską nazwał "pełną sprzeczności". I trafił w sedno. Niemcy, najpotężniejszy kraj Unii i najwięcej na nią płacący, zgrabnie posługują się europejską retoryką, ale jednocześnie mocno bronią własnych interesów.

Jeżeli Niemcom, gdy w pierwszym półroczu 2007 r. przewodniczyły UE, zależało na pewnym porozumieniu, to oczywiście miało to być porozumienie "zapewniające rozwój Europie". Dobre dla Europy jest też to, że Niemcy będą miały najwięcej głosów w Radzie UE, choć jeszcze kilka lat temu wystarczało im tyle, co znacznie mniej ludnej Francji.

Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Być sigmą – czemó młodzi wymyślają takie słówka?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kurs na gospodarczy patriotyzm i przeciw globalizacji. Pożegnanie Rafała Trzaskowskiego z liberalizmem
Komentarze
Dlaczego Mercosur jest gospodarczą i geopolityczną szansą dla Unii Europejskiej
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Koniec Baszara Asada, wielkiego zbrodniarza. Czego początek?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Komentarze
Idą wybory, więc Tusk i Hołownia są skazani na szorstką przyjaźń