Twarda opozycja mobilizuje koalicję do lepszej pracy i działa odstraszająco na tych polityków rządzących, którzy łatwo ulegają np. korupcyjnym pokusom. Szczęściem rządzącego PiS było więc posiadanie silnej PO w opozycji, tak jak szczęściem rządzącej PO będzie zapewne posiadanie twardego PiS w opozycji, a z kolei pechem rządzącego SLD za czasów premiera Millera był brak silnej opozycji uważnie patrzącej na ręce rządzącym. Co, jak pamiętamy, skończyło się aferą Rywina i mnóstwem afer rywinopodobnych w całym kraju, a w konsekwencji - upadkiem rządu Millera i de facto politycznym zgonem SLD.

Dlatego wszyscy, którym naprawdę leży na sercu dobro polskiej demokracji, z równym zatroskaniem powinni obserwować formowanie się koalicji rządzącej, jak formowanie się opozycji.

Będąc w opozycji Donald Tusk ostro zwalczał wewnątrzpartyjną opozycję, wiedząc, że utrzymanie spoistości partii bez instrumentów, którymi dysponuje szef ugrupowania sprawującego władzę, jest bardzo trudne. Nie zdecydował się jednak usunąć z PO nawet Jana Rokity, który nie ukrywał swego sceptycyzmu wobec polityki Tuska.

Teraz przed podobnym zadaniem stoi Jarosław Kaczyński, który musi sobie i wyborcom PiS odpowiedzieć na pytanie, czy wyrzucenie z partii jej trzech niepokornych byłych wiceprezesów – Ludwika Dorna, Kazimierza Ujazdowskiego i Pawła Zalewskiego – nie będzie zbyt silnym lekarstwem przeciw frakcyjności. Tak silnym, że jego zaaplikowanie w istocie osłabi PiS, zamiast je wzmocnić. Co przecież nie leżałoby w interesie ani PiS, ani PO, ani – w rezultacie – całej Polski.

Skomentuj na blog.rp.pl