Stanisław Wyspiański rzucał wyzwanie lojalistycznej atmosferze Krakowa przełomu wieków – aurze, w której zgoda austriackiego zaborcy na pewien margines swobód i narodowych rytuałów przyzwyczajała Polaków do niezmienności stanu niewoli. Jego niepokój o stan polskiej duszy przypominał nieco Stefana Żeromskiego i Stanisława Brzozowskiego, jednak obu tych twórców prześcignął Wyspiański w zdolności kreowania historycznych wizji i wszechstronnym artystycznym geniuszu.
Jego pokolenie, pobudzone przeczuciem rozpadu XIX-wiecznego świata, budziło się do czynu. Symboliczne było spotkanie w marcu 1905 roku Stanisława Wyspiańskiego z Józefem Piłsudskim, który odwiedził artystę, szukając poparcia dla zbiórki na skarb narodowy.
W „Nocy listopadowej” złożył dramatopisarz hołd odwadze inicjatorów powstania listopadowego. W „Weselu” lękał się, czy w chwili szansy na narodowe wyzwolenie Polacy znajdą siłę ducha, by sięgnąć po niepodległość. Niesłusznie. Siedem lat po śmierci z jego ukochanego Krakowa strzelcy Piłsudskiego wyruszyli ku granicy zaborów, by zburzyć carskie słupy graniczne. Nie zbrakło też woli działania, kiedy w 1918 roku pojawiła się szansa wywalczenia własnego państwa.
Utwory Wyspiańskiego ponownie zabrzmiały zaskakująco aktualnie w czasach PRL, gdy w latach 70. powróciły sny o niepodległości. Filmowa adaptacja „Wesela” Andrzeja Wajdy z 1973 roku budziła Polaków z konsumpcjonizmu epoki Gierka, a telewizyjna inscenizacja „Nocy listopadowej” z 1978 roku była dla polskiej inteligencji wyrzutem sumienia.
Dziś, w setną rocznicę śmierci Wyspiańskiego, można zadać pytanie, czy polskie elity szanują cud polskiej wolności. I jak pytania o polskość postawione przez czwartego wieszcza mają się do stanu dzisiejszej Rzeczypospolitej?