Cel został dobrze dobrany, bo toruński redemptorysta, uwielbiany w wąskim gronie ludzi, którzy i tak nigdy na Platformę Obywatelską nie zagłosują, większości Polaków kojarzy się jak najgorzej, z obskurantyzmem i obsesyjną żydofobią; zresztą zasłużenie.
Rzecz jednak w tym, że akurat jeśli chodzi o biznesowe przedsięwzięcia ojca dyrektora, to kontrole niewiele mogą w nich znaleźć. Media, które alarmują przeciętnego Polaka doniesieniami o niepłaceniu przez o. Rydzyka podatków czy nieprzedstawianiu rozliczeń finansowych, pomijają jeden drobiazg - że jest to zgodne z prawem.
Wszystkie jego przedsięwzięcia są bowiem oficjalnie przedsięwzięciami kościelnymi, a Kościół nie podlega w Polsce tym samym prawom co inne podmioty. Korzenie tej sytuacji tkwią w latach 80., kiedy komuniści, chcąc właśnie z biskupami, a nie z opozycją, zawrzeć porozumienie o przekazaniu władzy, obdarowywali ich rozmaitymi przywilejami, głównie materialnymi, a Kościół brał i nie kwitował. No a potem, już w wolnej Polsce, nikt nie miał odwagi naruszać stanu rzeczy, więc zostało tak jak za Jaruzelskiego. Według standardów cywilizowanego świata - kuriozalnie, ale w zgodzie z logiką ustroju RP - zbudowanego na rozmaitych grupowych przywilejach.
Można pogrozić palcem ojcu dyrektorowi w nadziei, że skoro wielokrotnie okazywał krnąbrność episkopatowi, to hierarchowie nie staną w jego obronie (moim zdaniem staną), ale tak naprawdę to trzeba by podjąć wyzwanie uregulowania prawnego statusu działania duchownych wykraczającego poza duszpasterstwo.
Nie było i nie ma takich odważnych w polskiej polityce, którzy by tego spróbowali.