Zachwyceni mają więc być zwolennicy PiS i PO. I biznesmeni, którzy zapłacą niższe podatki, i nauczyciele, którzy z tych niższych podatków dostaną o wiele wyższe pensje. Efekt jest taki, że zamiast decyzji otrzymujemy pseudodecyzje, udawane postanowienia, z których nie tylko nic nie wynika, ale nawet wynikać nie może.
Nie inaczej jest z Kartą praw podstawowych. Donald Tusk i jego partia, pragnąc zaspokoić zarówno wielbicieli Karty, jak i jej przeciwników, próbują zrobić szpagat nad przepaścią. Z jednej strony premier obiecuje więc, że Karty nie podpisze, a z drugiej proponuje uchwałę, w której obiecuje, że kiedyś ją podpisze. W efekcie zadowolony ma być i Kościół, i lewica, i "Gazeta Wyborcza" i "Nasz Dziennik". Wszystkim Donald Tusk życzy "wszystkiego dobrego", jak to na Boże Narodzenie.
Problem w tym, że to, co mogło się udać prezydentowi Kwaśniewskiemu, który nie musiał podejmować zbyt wielu decyzji, nie może się udać premierowi, w którego funkcję wpisana jest odpowiedzialność za zmiany. Udawanie, że jest się "za, a nawet przeciw", zamienia się bowiem w jawne oszukiwanie partnerów, wyborców i obywateli.
Jeśli PO obiecuje prezydentowi, PiS i Kościołowi, że ratyfikuje traktat reformujący bez Karty, podpisuje go, a kilka dni później przyjmuje uchwałę, w której wyraża nadzieję, że Karta zostanie przyjęta – to zwyczajnie nie wywiązuje się z obietnic. Nie pierwszy raz zresztą. Wcześniej ten sam numer Tusk wywinął zwolennikom Karty, którym obiecywał jej podpisanie, a ostatecznie tego nie zrobił.
Zygzaki, które mają sprawić, że premier stanie się nowym Kwaśniewskim i wszyscy go pokochają, powodują więc, że kolejne grupy zostają oszukane. A kłamstwo ma krótkie nogi. Nawet w polityce.