Dlatego autorzy „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka”, „Polityki” i innych pism, których tezy powtarzane są w przytłaczającej większości mediów elektronicznych, ogłaszają, że rząd Tuska może już nic nie robić i tylko pozwolić, aby „normalność” wracała. Publicyści owi bardzo często używają pierwszej osoby liczby mnogiej, dając jednak do zrozumienia, że nie chodzi im tylko o towarzyszy z własnej politycznej partii, ale ogół „normalnych” Polaków. Jeśli Janina Paradowska pisze, że „nie oczekujemy od rządu Tuska żadnych wielkich przedsięwzięć”, rozumiemy, że nie oczekują tego Polacy, gdyż „normalność” właśnie oznacza, że są osoby i instytucje, które określają, co Polacy myślą i czego chcą.

Normalność oznacza, że żaden najbardziej skorumpowany polityk czy ordynator szpitala, czy ktokolwiek inny z „towarzystwa”, może nie obawiać się, że rano zastukają do niego właściwe służby, aby postawić mu zarzuty i aresztować go. Inni, jak: Roman Kluska, Andrzej Modrzejewski, szefowie stoczni szczecińskiej i cały legion tych, którzy nie dogadali się z tym kim należy, powinni mieć się na baczności.

Normalność oznacza, że o tym, co jest prawem i sprawiedliwością, decyduje korporacja prawnicza. Znaczy, że dostęp do archiwów IPN powinien być zamknięty przed oczami zwykłych obywateli i generalnie obywatele dzielą się na zwykłych i autorytety, które tej całej reszcie zorganizują teraźniejszość, przyszłość, a nawet przeszłość. Oczywiście w tej „normalności” nie ma miejsca dla tych, którzy demokrację rozumieją inaczej.