Rz: Do Warszawy przyjechali przedstawiciele organizacji gejowskich z dziesięciu krajów europejskich, aby założyć homoseksualną „międzynarodówkę”. To dobry pomysł na zaistnienie w polityce?
Marek Migalski:
Z punktu widzenia polskich grup gejowskich to krok racjonalny i naturalny. Według różnych badań w Polsce panuje większa nietolerancja wobec postaw homoseksualnych niż w społeczeństwach zachodnich. Organizacje homoseksualne nie mogą zatem realizować swoich postulatów – np. przyznania im prawa do zawierania małżeństw – bo większość społeczeństwa jest temu przeciwna. Jeśli połączą się z grupami z innych krajów, to mogą naciskać na rząd z góry, czyli z Brukseli czy Strasburga.
I taki nacisk będzie skuteczny?
Jeżeli powstająca „międzynarodówka” może mieć gdziekolwiek jakikolwiek wpływ, to głównie w Parlamencie Europejskim. Ma on ograniczone kompetencje, zwłaszcza jeśli chodzi o prawo konkretnego kraju. Natomiast za pomocą tzw. soft-power, czyli oddziaływania na liderów opinii publicznej czy kształt rezolucji PE, można wpływać na zmianę atmosfery wokół tej problematyki. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę uzależnienie Polaków od przeglądania się w zachodnioeuropejskim lustrze – ciągłe zadawanie sobie pytania, czy jesteśmy wystarczająco europejscy. „Przywrócić Polskę Europie” było zresztą jednym z głównych haseł wyborczych Donalda Tuska. Jeśli z serca Europy zostanie on oskarżony, że jest równie homofobiczny i nietolerancyjny jak „faszystowski” rząd Kaczyńskich, to może zmiękczyć swoje stanowisko w tej sprawie.