Niepodległość Kosowa była nieunikniona, bo była jedynym rozwiązaniem. Jedynym, ale niedobrym, co z każdym dniem widać coraz wyraźniej. Przez osiem lat społeczności międzynarodowej kontrolującej to terytorium nie udało się jednak znaleźć innego. Wiele wskazuje, że to nie koniec krwawych wydarzeń na Bałkanach. A każde nowe państwo uznające Kosowo to kolejny cios dla Serbów, nie tylko dla tych, którzy reagują przemocą.
Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, jaki wpływ na rozwój wydarzeń będzie miał termin podjęcia decyzji przez Polskę. W byłej Jugosławii nie jesteśmy wielkim graczem, nie mamy też szczególnych zobowiązań ani wobec Serbii, ani wobec albańskiego Kosowa. Wątpiąc i zwlekając, nie stawiamy się poza żadnym nawiasem, nie łamiemy sojuszy, nikogo nie obrażamy ani nie zawodzimy. Zwłaszcza że świat nie podzielił się na dobrych przedstawicieli zachodniej cywilizacji (niepodległe Kosowo – natychmiast!) i złych przeciwników Zachodu (niepodległe Kosowo – nigdy!). W Unii Europejskiej oraz w NATO są i zwolennicy uznania Kosowa, i wątpiący, i przeciwnicy.
Albańczycy z Kosowa jakoś nam wybaczą, że nie będziemy w pierwszym szeregu. Oni i tak już wygrali. Teraz chodzi o Serbów i o spokój na Bałkanach. Po co dodatkowo upokarzać tych, którzy od lat wciąż przegrywają? Zwłaszcza że pośpiech jest niezrozumiały. Gdzie się podziała ostrożność i wstrzemięźliwość największych państw zachodnich, które Litwie uwalniającej się z objęć Moskwy kazały na uznanie jej niepodległości czekać rok?