I tak – obok zasłużonych dla dzieci wychowawców czy twórców – wśród kawalerów orderu znaleźli się między innymi Jolanta Kwaśniewska (jako żona prezydenta w 1998 roku) i Leszek Miller (jako szef URM w 1996).
Także dorośli wpisali do konstytucji z 1997 roku instytucję rzecznika praw dziecka – zgodnie z obowiązującą w Europie tendencją zwiększania kontroli państwa nad rodzinami. Na szczęście jednak w ciągu ośmiu lat działalności rzecznika problemem nie było jego wtrącanie się w sprawy rodzin, ale używanie tego urzędu przez polityków do własnych rozgrywek. Chodziło jak zwykle o przejęcie dla swojej partii urzędu, biura, etatów. Tak było za każdym razem, gdy rzecznik praw dziecka był powoływany, tak jest też teraz, kiedy Platforma Obywatelska chce usunąć Ewę Sowińską.
Problem jednak nie w obsadzie personalnej tego stanowiska ani w poglądach obecnego rzecznika, wybranego z rekomendacji LPR. Właściwie dla dzieci nie będzie miało żadnego znaczenia, czy tę funkcję zajmie kolejny „fachowiec” z PO, czy też będzie ją nadal sprawować poczciwa i łatwo dająca się nabierać na dziennikarskie prowokacje pani Sowińska (choć pewnie traktowano by ją łagodniej, gdyby zamiast walczyć z pornografią dziecięcą, domagała się dostępności środków antykoncepcyjnych dla nastolatków).
Problemem jest sama instytucja. Działanie różnego rodzaju ombudsmanów w państwach demokratycznych jest tylko dowodem, że zwykły obywatel jest bezsilny wobec biurokracji, że potrzebuje wsparcia kogoś, kogo urzędnicy będą się bali zlekceważyć. Aktywność rzeczników stała się wygodnym alibi dla polityków, aby nadal przeróżne urzędy mogły źle działać.W sondażu „Rzeczpospolitej” niemal 90 procent badanych (oczywiście dorosłych) uznało, że urząd rzecznika praw dziecka jest potrzebny.
Pozwolę sobie głęboko się nie zgodzić z opinią przeważającej większości. Jeśli już musimy wydawać nasze pieniądze na jakąś protezę podpierającą kulawe państwo prawa, to jedna wystarczy. Niech sprawami dzieci zajmie się lepiej do takich działań przygotowany rzecznik praw obywatelskich.