We współczesnej Europie, która kwestionuje cnoty heroiczne, coraz trudniej mówić o takich sprawach. Jeśli przyjmujemy, że heroiczny wybór powstańców przywracał im godność, to musimy uznać pewnego rodzaju „gorszość” śmierci innych mordowanych w czasie Holokaustu. Uznanie heroizmu zakłada przypisanie mu szczególnej jakości wykraczającej poza zwykłe miary. Jeśli budujemy bohaterom pomniki i czcimy rocznice ich wystąpień, znaczy to, że uznajemy, iż przekroczyli oni zwykłe miary i osiągnęli to, czego nie możemy wymagać od zwykłych śmiertelników.
W wypadku Holokaustu jest to sprawa szczególnie drażliwa. Mieliśmy bowiem do czynienia z rozmaitymi aktami heroizmu. Jej przykładami mogą być: sanitariuszka, która oddawała własną truciznę powierzonym sobie dzieciom, żeby nie cierpiały, czy Janusz Korczak idący na śmierć, aby nie opuścić swoich wychowanków. Natomiast ogół mordowanych, którym wcześniej odebrano wszelkie prawa i zredukowano do walki o biologiczne przetrwanie, zachowywał się tak, jak zachowują się zwykli ludzie w takich warunkach. Tak jak zachowywali się więźniowie hitlerowskich i stalinowskich obozów, ofiary Pol Pota czy Mao. Za wszelką cenę próbowali przetrwać. Nie sposób im z tego czynić zarzutu. Tym bardziej jednak uznać trzeba takie akty, jak powstanie w getcie.
Jeden z przywódców powstania Marek Edelman w „Zdążyć przed Panem Bogiem” chciał uwznioślić śmierć zwykłych ofiar nazizmu. Czynił to, deheroizując powstanie, które w tej książce wygląda inaczej niż w tomie jego wspomnień „Getto walczy” z 1945 roku. W tamtym tomie dominowała żywa pamięć, w wydanych 20 lat później rozmowach z Hanną Krall wydaje się zwyciężać ideologia. Dziś pamięta się tę drugą książkę.
Skomentuj na blog.rp.pl/wildstein