Tyle że dobre chęci nie wystarczą. Jak widać od początku po działaniach obecnej ekipy, nie przyszła ona rewelacyjnie przygotowana do działania. Projekty zmian – zwłaszcza w służbie zdrowia – przygotowywane były długo i z oporami. Prace rządu się opóźniały. Minister Michał Boni musiał pomóc minister zdrowia Ewie Kopacz, bo nie dawała sobie rady.

Potem dwa miesiące białego szczytu, wiele zamieszania, ale efekty mizerne. I poważne podejrzenia, że szczyt zorganizowano, by przykryć brak przygotowania rządu. A może był tylko zabiegiem socjotechnicznym, który miał sprawić, że większość środowisk poprze słuszne i trudne reformy. Jednak z tym poparciem – jak wiadomo – wyszło średnio.

Jeszcze przed rozpoczęciem szczytu rząd wysłał superszybką ścieżką do Sejmu ustawę o dodatkowych ubezpieczeniach. Nie przejął się tym, że projekt został podczas szczytu skrytykowany. I słusznie. Ale nawet specjalna ścieżka legislacyjna nie pomogła projektowi, który był niedopracowany. Więc musi teraz poczekać na dopracowanie. Tym razem w sejmowej zamrażarce. Znowu tracimy czas.

Zdrowie w Polsce nie ma szczęścia. Nawet gdy za czasów rządu Jerzego Buzka do systemu ochrony zdrowia wprowadzono rozsądne zmiany, to szybko – za Leszka Millera – wszystko wywrócono do góry nogami. A za Jarosława Kaczyńskiego nie zrobiono prawie nic.

Wielu Polaków liczyło przed wyborami na przygotowanie, kompetencje i reformatorską odwagę PO. No i się przeliczyło. Przygotowanie słabe, kompetencji nie za wiele. A odwagi tyle, co kot napłakał. Efekt: długie oczekiwanie, zmiany w dobrym kierunku, ale połowiczne i do tego kiepsko przygotowane. Szkoda.