Warto przypomnieć sprawę Krajowej Rady Notarialnej, która w takim kodeksie zawarła zapis wymuszający na rejentach pobieranie taksy w maksymalnej wysokości. Proponowanie klientom niższego wynagrodzenia uznane zostało za przejaw nieuczciwej konkurencji.
Sąd Najwyższy nie pozostawił wówczas na notariuszach suchej nitki – stwierdził, że działania samorządu stanowią rażące naruszenie prawa i godzą w interesy klientów, a zawieranie takich postanowień w kodeksie etycznym jest... nieetyczne. Podobny problem dotyczył architektów – warszawska izba, powołując się na zasady etyki, ustaliła minimalne wynagrodzenia za prace projektowe i usługi architektoniczne. Ceny niższe niż wskazane były niedopuszczalne.
O ile w przypadku lekarzy doszło do naruszenia podstawowych praw obywatelskich – wolności słowa – o tyle działania notariuszy i architektów godziły w rynkową konkurencję. Jednak wszystkie te przypadki mają wiele wspólnego – są efektem źle pojętej solidarności zawodowej, do której, co gorsza, wszyscy przedstawiciele danej korporacji muszą się dostosować. Także lekarze ceniący sobie wolność słowa.
Myli się bowiem ten, kto sądzi, że kodeksy etyczne to zakurzone annały, których nieprzestrzeganie może ujść na sucho. Po pierwsze – obowiązują wszystkich wykonujących zawód, bo w wielu branżach przynależność do korporacyjnego samorządu jest obowiązkowa. Po drugie – niepokornym grożą kary dyscyplinarne, począwszy od upomnienia, a skończywszy na pozbawieniu prawa wykonywania zawodu.
Jeśli więc ktoś chce działać zgodnie z prawem, a wbrew kodeksowi etyki, to naraża się korporacji. Tym większe ukłony dla tych, którzy potrafili się wyłamać i wnieść skargę do Trybunału.