Satyrycy mogą już przygotowywać serię nowych dowcipów. Zagraniczni politycy niechętni Polsce – a są tacy zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie – mogą zacierać ręce. Ambicjonalno-polityczny spór nad Wisłą wciąż trwa i na pewno to ich cieszy.
Polska w ostatnich latach, za sprawą negocjacji w sprawie traktatu lizbońskiego, ale też naszej aktywności w polityce wschodniej, choćby w Gruzji, stała się graczem, którego zaczęto słuchać uważnie. O sprawach ważnych dla Polski i Europy mówiliśmy zdecydowanie i – zwykle – jednym głosem. Jeśli jednak teraz konflikt między Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim będzie widoczny także w Brukseli, to polscy liderzy staną się łatwym obiektem manipulacji.
Trzeba więc po raz kolejny powtórzyć rytualne – i może nieco naiwne – wezwanie do zgody. Panowie, jeśli już musicie, to kłóćcie się w kraju, ale zapomnijcie o sporach, kiedy dotrzecie na unijny szczyt. Mówcie tam jednym głosem. Dzięki temu przekażecie naszym partnerom znacznie silniejszy komunikat, niż wtedy, gdyby był tam tylko jeden z was.
Polska konstytucja nie wskazuje jednoznacznie, kto powinien jechać na szczyt Unii Europejskiej. Bo z jednej strony politykę zagraniczną prowadzi rząd, ale z drugiej – najwyższym reprezentantem Rzeczypospolitej jest prezydent.
Może da się tak zmienić ustawę zasadniczą, aby było to bardziej oczywiste. Ale po pierwsze nie ma dziś na to czasu, po drugie – przepisy nigdy w pełni nie zastąpią politycznej kultury i zwykłej przyzwoitości.