Samego oberhycla, wieloletniego szefa służb wojskowych i cywilnych, człowieka, który pociągał tam za wszystkie sznurki i akceptował, jeśli nie wprost nakazywał, każdą ich zbrodnię.

Ruszyło go, ale nader wybiórczo. Generał Kiszczak wzruszył się losem ludzi, których jakoby pokrzywdził, każąc im zakładać teczki jako fikcyjnym TW. Sumienie "człowieka honoru" nie jest aż tak czułe, żeby skłonić go do wyjawienia okoliczności śmierci ponad 100 ofiar "nieznanych sprawców", do wyjaśnienia wątpliwości wokół zbrodni na księdzu Popiełuszce i odkrycia tajemnic setek innych najgrubszych świństw władz PRL i ich sojuszników, choć bez wątpienia dysponuje tu wiedzą unikalną.

Aż tak to nie. Sumienie Kiszczaka kazało mu tylko wystawić dziś zbiorcze świadectwo moralności kapusiom, którymi podwładne mu służby się posługiwały. Bajeczka o ustnie wydanym poufnym poleceniu zakładania fikcyjnych teczek, które oznaczałoby kompletną dezorganizację pracy SB, jest tak głupia, że aby traktować ją poważnie, trzeba doprawdy bezmiaru antylustracyjnego fanatyzmu i całkowitej niewiedzy, jak działają tajne policje. I dlaczegóż to niby miałby w 1982 roku wydawać Kiszczak takie polecenie? Dla zmylenia przyszłego IPN?

Przy tej "rewelacji" niezauważone przeszło inne wyznanie Kiszczaka: że przed wprowadzeniem stanu wojennego Jaruzelski chciał popełnić samobójstwo. Chciał, ale nie popełnił. Pewnie kula – w wypadku komunistycznego generała to nader prawdopodobne – odbiła się od głowy.

[link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/12/30/sumienie-kiszczaka/]Skomentuj[/link]